Muzyczny dyrektor Opery Narodowej w Warszawie – Ukrainiec – Andrij Jurkewycz – Nasz Wybir – Portal dla Ukraińców w Polsce

Muzyczny dyrektor Opery Narodowej w Warszawie – Ukrainiec – Andrij Jurkewycz

26 maja 2015
Muzyczny dyrektor Opery Narodowej w Warszawie – Ukrainiec – Andrij Jurkewycz

Od września 2014 roku Teatr Wielki Opera Narodowa w Warszawie ma nowego dyrektora muzycznego. Został nim młody, ale znany już na Zachodzie ukraiński dyrygent Andrij Jurkewycz. „Nasz Wybór” zdecydował się poznać go i zaprezentować Ukraińcom w Polsce. 

„Nasz Wybór”: Panie dyrektorze, jak rozpoczęła się Pana przygoda z muzyką?

– Urodziłem się w Zborowie, w obwodzie ternopolskim, ukończyłem tam szkołę muzyczną, następnie Ternopolską Szkołę Muzyczną im. Sołomii Kruszelnyckiej w klasie akordeonu guzikowego, a potem rok na Wydziale  Muzyczno –Choreograficznego w Instytucie Pedagogicznym  w Iwano – Frankowsku. Po tym był już Lwów – Konserwatorium, które obecnie jest już Muzyczną Akademią. Od razu w klasie operowo – symfonicznej dyrygentury profesora Łuciwa. Tam też studia doktoranckie. A więc moja biografia we Lwowie, w kwestii nauki i pracy jako dyrygenta, rozpoczęła się w 1991 roku. Studia doktoranckie ukończyłem w 1999 roku. Jednocześnie rozpocząłem pracę jako sufler w Lwowskim Teatrze Opery i Baletu, a następnie, po dwóch latach, jako dyrygent, początkowo baletowych, a potem operowych przedstawień, a w końcu dyrygenta – reżysera.

– I pewnie Pana kariera nadal rozwijałaby się w Ukrainie. Co takiego zaszło, że zrobił Pan taki zwrot w karierze i, faktycznie, rozpoczął ją od zera na Zachodzie?

– Stało się tak, że na gościnny występ do Lwowa przyjechał polski dyrygent Antoni Wicherek. Przyjechał razem z naszym słynnym barytonem Andrijem Szkurhanem. Zobaczyłem wówczas, że ten człowiek reprezentuje zupełnie inną muzyczną kulturę. Ja, a przede wszystkim ceniony śpiewak operowy Ihor Kuszpler, poprosił w moim imieniu: Czy można byłoby, panie Wicherek, zrobić tak, aby ten młody dyrygent pojechał na jakiś staż do Warszawy? I, po trzech miesiącach, rzeczywiście – do teatru przyszło zaproszenie z Kancelarii Prezydenta Polski na staż w Teatrze Wielkim w Warszawie. Była to dla mnie wielka niespodzianka. Jednak, jeszcze większym zaskoczeniem było to, że gdy przyjechałem tutaj, to, w porównaniu ze Lwowem, zetknąłem się z innym poziomem muzykowania i przede wszystkim organizacji pracy, wykorzystania całej twórczej teatralnej maszynerii w celu tworzenia spektakli. To było wielkie odkrycie. Zrozumiałem, że gdy istnieje taka możliwość, trzeba w jakiś sposób jechać uczyć się dalej – zrozumieć, poznać inne kultury i zobaczyć świat w mej dyrygenckiej profesji. A więc, przyjazd do Warszawy w 2000 roku, który był możliwy dzięki staraniom Antoniego Wicherka, była dla mnie bodźcem do swoistego uwolnienia, bodźcem do tego, aby robić coś więcej. Zrozumiełem, że nie mogę zatrzymać się na Lwowie.

Powiedział Pan, że odczuł różnicę, gdy Antonii Wicherek przyjechał do Lwowa, że to absolutnie różne środowiska. Wiadomo, że przez długi czas – do 1939 roku – to był ten sam świat. Jako przykład – Sołomija Kruszelnyćka, koryfeusz  lwowskiej, szczególnie muzycznej tradycji, swego czasu była także primadonną Opery Warszawskiej, wykonywała tu rolę Halki w operze Moniuszki. Na czym obecnie polega ta różnica i czy jest fundamentalna?  

– Nie chodzi tu o to, że Lwów jest gorszy od Warszawy. W żadnym wypadku. Lwów mnie wychował, uczynił dyrygentem. Po prostu, tu w Warszawie jest większy teatr. Jednak i we Lwowie robią wszystko dla sztuki i dla publiki – Teatr Opery pracuje bardzo dobrze. Jest komu śpiewać, dyrygować, reżyserować. Tu, po prostu, jest troszkę inaczej, jest inny repertuar. Tu był Wagner, tu był Mozart. A wówczas u nas – repertuar pozostawał w spadku po Związku Radzieckim. Możliwe, że ta różnica rzuciła mi się w oczy.

– Czy na Zachodzie jest widoczne jakieś szczególne zapotrzebowanie na ukraińskich muzyków? Pan jest tego przykładem. Albo weźmy taki klasyczny przykład jak Anatolij Koczerga. To nie odosobnione przykłady, chociaż, oczywiście, na ogólnym tle mogą wydawać się dosyć rzadkimi. Z czym jest to związane? Czy to jakieś pragnienie, powiedzmy, wschodniej egzotyki, czy wprost przeciwnie – chodzi tu o pewne pokrewieństwo?

– Bardzo dużo osób jest, na przykład, w Operze Wiedeńskiej. Pracują tam nasi soliści Zoriana Kuszpler, Olha Bezsmertna, Olena Bielkina. Jest cała kohorta młodych śpiewaków, którzy pracują na Zachodzie. Możliwe, że nie są znani szerszej publiczności w Ukrainie, jednak zajęli już swą niszę, osiągnęli szczebel w hierarchii muzycznego wykonawstwa na Zachodzie. To ludzie, którzy otrzymali wykształcenie w Ukrainie, ale potem, obowiązkowo, nadal się uczyli lub zdobywali bogate doświadczenie, pracując w zachodnich teatrach. Dlatego, wydaje mi się, że Ukraińcy, którzy obecnie pracują za granicą powinni asymilować się w zachodniej kulturze i sztuce. I, oczywiście, dodając swe naturalne zdolności, jako przykład – Anatolij Koczerga – artysta z przepięknym wokalem, człowiek z wielką duszą, bardzo ciekawy jako wykonawca – także musieli dosyć długo pracować w mniejszych teatrach, zanim trafili na tak wielkie sceny jak  Staatsoper w Wiedniu. A więc, „docieranie się” naszych wykonawców do scen europejskich musi obowiązkowo odbyć zanim trafią na wielkie sceny Zachodu.

To także Pana historia…

– Tak – to także moja historia. Wkrótce mam kolejny występ w Operze Wiedeńskiej. Zanim tam trafiłem, przeszedłem bardzo ciężką szkołę ukraińskiego muzyka, który od zera, zbierał kamyk po kamieniu, aby z nich zbudować swój dom, spełniając się za dyrygenckim pulpitem europejskich orkiestr.

I, wracając do Pana życiorysu, wchodzenie na dyrygencki Olimp rozpoczął Pan w Warszawie. Jak wyglądał ten staż?

– Po prostu przychodziłem na próby i obserwowałem. Oczywiście, że wówczas nikt nie zamierzał dawać mi dyrygować, stać za pulpitem. Po prostu patrzałem na to wszystko. I robiło to na mnie duże wrażenie. Po powrocie do Lwowa zrozumiałem, że muszę iść dalej. Wykorzystując pierwszą okazję pojechałem do Włoch, gdzie rozpocząłem swą naukę jako dyrygenta i muzyka od zera. Chodzi tu także o bardzo potrzebne sprawy, jak: znajomość języka, kultury, zwyczajów, relacji, a także wiedza o tym, jak należy pracować z orkiestrą, z kolegami. Wszystko to wygląda przecież inaczej niż na Ukrainie. Oczywiście, życzliwość, szczerość, solidność, profesjonalizm  są cenione wszędzie, jednak relacje między muzykami, pomiędzy dyrygentem i orkiestrą, na Zachodzie są odmienne. Tę szkołę także przeszedłem od zera. Najważniejszym jest to, że zacząłem dyrygować w stylu belcanto. Bez wiedzy zdobytej we Włoszech, nie mógłbym dyrygować oper napisanych przez kompozytorów w tym stylu tak, aby spodobały się w takich  operach jak berlińska, monachijska czy rzymska.

– Był Pan tam dobrze przyjęty. Szczególnie we Włoszech dyrygował Pan w większości oper.

– Tak, we Włoszech pozostała jedynie La Scala. To jak marzenie – muszę podyrygować tam, a także w Metropolitan Opera. Poza tym, pracowałem prawie we wszystkich znanych teatrach i jestem z tego zadowolony. Włochy to przecież kraj, który dał mi kolejny bodziec do wejścia na taki poziom międzynarodowej kariery, na którym obecnie jestem.

– Pana kariera przez długi czas była karierą wędrownego muzyka. Obecnie przybył Pan do Warszawy z innym statusem niż 15 lat temu. Jak widzi Pan swą pracę i przyszłość? Czy chciałby Pan tu pozostać?

– Dyrekcja warszawskiego teatru liczy właśnie na to, że Warszawa stanie się miejscem mego stałego pobytu. Z którego, oczywiście, jako muzyk, który chce się rozwijać, iść do przodu, będę miał możliwość wyjazdów do innych teatrów w charakterze zaproszonego dyrygenta. Jednak moje podstawowe miejsce pracy to obecnie Warszawa. Od września 2014 roku jestem tu głównym dyrygentem, muzycznym dyrektorem. Tu są warunki do tego, abym mógł spokojnie zajmować się twórczością.

– Nad czym obecnie Pan pracuje?

– Mamy już za sobą premierę opery Donizettiego „Maria Stuart”.  Moje następne zadanie to premiera opery „Wilhelm Tell” Rossiniego, która ma odbyć się w czerwcu. Jej reżyserem jest David Pountney z Cardiff i będzie to wspólna produkcja z jego teatrem. Stamtąd przyjadą dekoracje, natomiast w Warszawie będzie prowadzona praca nad muzyką.  Stoi przede mną wielkie, pracochłonne i odpowiedzialne zadanie, aby arcydzieło Rossiniego wystawić na warszawskiej scenie. Natomiast jesienią mamy „Straszny Dwór” Moniuszki. Reżyserem także będzie David Pountney. To dla mnie bardzo symboliczna inscenizacja, ponieważ jest to opera, którą oglądałem podczas mego stażu w Warszawie. Wystawiał ją ówczesny muzyczny dyrektor teatru Jacek Kasprzak. A teraz, po 14 latach, to ja będę tworzył inscenizację tej opery.

Anton MARCZYNSKI