Realna Niepodległość – Nasz Wybir – Portal dla Ukraińców w Polsce

Realna Niepodległość

27 sierpnia 2014
Realna Niepodległość


W  23 rocznicę niepodległości wśród Ukraińców widoczne są  głębsze podziały, a z drugiej strony  – są oni zjednoczeni, jak nigdy wcześniej. Panują, zarówno poczucie nadziej, jak i strachu. Ale nadzieja przeważa.    

Przywiązujemy znaczenie do rocznic, szczególnie tych okrągłych – dziesiątej czy dwudziestej. Dobrze jest też dokonać pewnych podsumowań przed 16 urodzinami – w takim wieku obywatel Ukrainy otrzymuje dowód osobisty lub przed 18-stką, gdy staje się pełnoletnią i odpowiedzialną za siebie osobą i może brać udział w wyborach. Kończąc 23 lata, zgodnie z ukraiński prawodawstwem, nie nabywa się żadnych specjalnych praw. W ogóle, jest to taki nieokreślony wiek – uniwersytet już ukończony, być może jest już jakaś praca, ale do sukcesu zawodowego lub własnego mieszkania jeszcze długa droga. Według danych ukraińskiego Ministerstwa Sprawiedliwości przeciętna Ukrainka mając 23 lata rodzi swe pierwsze dziecko. Nie ma własnego mieszkania lub super posady, ale daje nowe życie. 

Często słyszałam w swym życiu, że w Ukrainie źle się dzieje, bo Ukraińcy nie zapłacili za swą niepodległość. Rozpad ZSRR, „pucz”, kryzys gospodarczy – wszystko to jedynie leniwego nie skusiłby do ogłoszenia niepodległości najbogatszej radzieckiej republiki. Krwią zapłacili za wolność Polacy, Węgrzy, Łotysze. Zapłacili, nie w dalekiej przeszłości, a na oczach tych, którzy wychodzili na manifestacje w latach 1989 – 1990. Ukraińska historia walk nie robiła wrażenia. O co walczyli Petlura i Skoropadski – trudno przypomnieć, a prawda o więźniach – dysydentach stalinowskich obozów koncentracyjnych była dla przeciętnych obywateli mało zrozumiała. 

Wolność zdobyta bez walki, nie niosła potrzeby życia z odpowiedzialnością za kraj. „Należy mi się od państwa…” – taka postawa była powszechna nawet wśród młodych ludzi, wydawałoby się, nie zepsutych radzieckim „socjalem”. Udział w wyborach to była strata czasu. Ubiegłej jesieni najpopularniejszym tematem rozmów wśród mych ukraińskich znajomych były perspektywy wyjazdu na stałe za granicę. 

– Znacie tę anekdotę, o lotnisku? Dajmy na to jesteśmy w Boryspolu, a tam na terminalu wisi ogłoszenie – kto ostatni będzie uciekać z tego kraju, niech wyłączy światło na lotnisku – żartowano wówczas.

Dziś praktycznie nie słyszy się rozmów o emigracji. Raczej o powrocie z zagranicy do domu. A ponadto – o odpowiedzialności,  zaufaniu i nadziei. I o wojnie oraz o tym, jak pomóc naszym chłopcom lub rodzinom tych, kto zginął. 

Ostatni rok wiele zmienił. Władzę. Terytorium. Ludzi. Szczególnie ludzi. Część z nich, od teraz przeważająca, jeszcze bardziej zdecydowanie chce do Europy i maksymalnie dystansuje się od Rosji, podczas gdy inna, która chce powrotu do ZSRR, czuje się zagrożona i nawet wezwała wojska sąsiedniego państwa, aby broniły jej przed jej osobistymi lękami.  

W swej dwudziestotrzyletniej historii niezależna Ukraina nigdy nie miała tak intensywnego roku. Zerwane podpisanie Umowy o Stowarzyszeniu z Unią Europejską, Euromajdan, masakra demonstrantów w Kijowie, ucieczka Janukowycza, rosyjska aneksja Krymu, wojna na Donbasie… Prawie sto osób zginęło w styczniu i lutym w stolicy, ponad trzysta podczas Operacji Antyterrorystycznej. Dziesiątki tysięcy musiały opuścić swe domy (Wysoki Komisarz ONZ do Spraw Uchodźców szacuje, że z Krymu wyjechało ponad 10 tysięcy osób, ze Wschodniej Ukrainy – ponad 250 tysięcy). 

Każda osoba z pokolenia naszych dziadków miała znajomych lub krewnych, którzy nie powrócili z frontów II Wojny Światowej. Wśród naszych rodziców byli znajomi, którzy zginęli w Afganistanie lub innym konflikcie wojennym, w którym Związek Radziecki po prostu nie mógł nie wesprzeć jednej ze stron. Wydawało się, że nasze pokolenie „25+” będzie na ukraińskiej ziemi pierwszym, które w kilkusetletniej historii w ogóle nie zetknęło się z wojną i jej strasznymi następstwami. Wystrzały, wybuchy – to wszystko odbywa się nie w Afganistanie czy Iraku, a 600 km od Kijowa.   

Jeszcze kilka lat temu w badaniach opinii publicznej Ukraińcy najbardziej cenili sobie stabilizację, komfort, dobrobyt. Obecnie największą wartość ma pokój. Ukraińcy poznali co to jest wojna i jak pokazują ostatnie wydarzenia – nauczyli się ją prowadzić. Coraz głośniej mówi się o tym, że powinniśmy zbudować europejski Izrael, zmilitaryzowane społeczeństwo, przyzwyczajone do życia w otoczeniu wrogów. Poglądy te nie są pozbawione racji, ponieważ, jak pokazuje konflikt w Strefie Gazy  – obstrzały i bombardowania nie złagodzą głębokich sprzeczności. 

Od Europejczyków, szczególnie tych zachodnich, często możemy usłyszeć, że Ukraińcy są bardzo rozpolitykowani. To prawda. Ten rok przyzwyczaił obywateli Ukrainy do tego, aby pilnie śledzić nie tylko posiedzenia Rady Najwyższej i występy deputowanych w programie „Szuster LIVE”, ale także Rady Bezpieczeństwa ONZ, rozmowy USA i Iranu, podpisanie umów gazowych między Rosją i Chinami. Uświadomiliśmy sobie skalę zmian, które odbywają się w naszym kraju, ich wpływ na świat i zwrotną reakcję obecnych relacji międzynarodowych na nasze „domowe” wydarzenia. Świat zaczął bardziej interesować się Ukraińcami, a Ukraińcy – światem.  

Zmieniła się nasza polityczna międzynarodowa orientacja i stosunek do innych narodów. Nigdy wcześniej Ukraińcy nie pragnęli tak mocno przyłączyć się do struktur Unii Europejskiej i nie byli tak negatywnie nastawieni do współpracy z Rosją. Ponad 60% chce wstąpienia Ukrainy do Unii Europejskiej, ponad 40 % – do NATO. Aż 75 % deklaruje negatywny stosunek do Władimira Putina i polityki Rosyjskiej Federacji. Coraz głośniej mówi się, że nazywanie Rosjan „bratnim narodem” to głupota, a jeśli w ostatnich latach i miesiącach ktoś pokazał, że jest „bratnim narodem” – byli to Polacy.   

Zwiększyło się poczucie empatii i chęci niesienia pomocy. Do tej pory nie mogę przekonać znajomych z Rosji, że Majdan w Kijowie trzymał się dzięki datkom ludzi, którzy dobrowolnie przynosili pieniądze, jedzenie i ciepłe ubrania. W swych umysłach nie mogą pogodzić się z myślą, że to wszystko nie zostało szczodrze opłacone przez waszyngtoński Departament Stanu. 

W ostatnich miesiącach słyszałam historie dziesiątek osób, które były gotowe przygarnąć uchodźców, dowiedziałam się o setkach inicjatyw, skierowanych na pomoc rannym, dzieciom poległych bohaterów. To, że Ukraińcy wybrali nową władze to pozytyw. To, że uczą się kontrolować ją w ramach prawa – także, ale moim zdaniem o wiele ważniejsze jest odnowienie kapitału zaufania społecznego. To cecha odróżniająca bogate, odnoszące sukces społeczeństwa od biednych i pogrążonych w depresji. 

Pojawił się także wielki lęk. Czy nie przyjdzie się opuścić swe mieszkanie z powodu agresji sąsiedniego państwa? Czy będziemy otrzymywać pensje? Czy można będzie bez przeszkód odwiedzić rodzinę w innej części kraju? Czy syna nie zmobilizują? Czy córka nie zostanie bez męża? To co wcześniej można było złożyć na skłonność Ukraińców do narzekania, obecnie stało się absolutnie racjonalnym i ugruntowanym niepokojem, którego pełne zaprzeczenie wydaje się naiwnością. 

Stopniała także romantyczna wiara w Zachód, który może przyjść i rozwiązać wszystkie problemy Ukraińców. Rośnie świadomość, że wejście do wymarzonej Unii Europejskiej nie jest celem samym w sobie, a swoistym procesem transformacyjnym, który po prostu musowo przeprowadzić, niezależnie od tego, czy na finiszu czeka jasno określona perspektywa członkowstwa, czy nie. 

Jeszcze rok temu większość ekspertów politycznych w Polsce określała sytuację w Ukrainie jako przewidywalną i nudną. Obecnie nikt nie odważy się prognozować rozwoju wydarzeń. Ukraińcy udowodnili zarówno Polakom, jak i całemu światu, że wiedzą, czego chcą, że nie boją się ryzyka i że mogą nieść odpowiedzialność za swój wybór. W Brukseli mówią – to druga szansa Ukrainy po Pomarańczowej Rewolucji.

Uważam osobiście, że to jedyna szansa. Obecnie karty w ukraińskiej polityce rozdają nie tylko i nie tyle elity, co społeczeństwo obywatelskie. Ukraińcy wydorośleli. Mają za sobą kilka zawalonych sesji na uniwersytecie życia, ale dyplom jest w rękach. Zdecydowali, że chcą żyć samodzielnie i nie potrzebują pomocy „starszego brata”. Nie znaleźli jeszcze „wymarzonej pracy”, ale coraz wyraźniej uświadamiają, czym chcieliby zajmować się w przyszłości. I dali życie nowemu, rzeczywiście niezależnemu państwu. Przed nimi bezsenne noce i wychowanie noworodka.  

Оlena BABAKOWA