Bandurzysta Julian Kytasty – „Na moście też jest ciekawie” – Nasz Wybir – Portal dla Ukraińców w Polsce

Bandurzysta Julian Kytasty – „Na moście też jest ciekawie”

30 maja 2013
Bandurzysta Julian Kytasty – „Na moście też jest ciekawie”

Znany bandurzysta Julian Kytasty urodził się w Detroit, a od 30 lat mieszka w Nowym Jorku. W różnych okresach swojego życia był liderem zespołów „Homin Stepiv, „New York Bandura Ensemble” oraz awangardowego zespołu „Experimental Bandura Trio”. W ostatnich latach, w ramach projektu pod nazwą „Bandura Downtown”, zorganizował serię koncertów i imprez artystycznych. Od lat 90. Kytasty jest częstym gościem w Ukrainie. 

W jego artystycznym dorobku można wymienić udział w pracach amerykańskich i ukraińskich eksperymentalnych teatrów, m.in. współpracował z teatrem „Yаra Arts Group” (reżyser – Wirjana Tkacz). W tym roku dwukrotnie występował w Warszawie, między innymi, 12 maja, w cerkwi оо. Bazylianów.

Spotkamy się na festiwalu „Akademia wędrownych muzykantów” w Naroli. Panie Julianie, proszę opowiedzieć o sobie.

Urodziłem się w Detroit w Kanadzie. Ojciec był wojennym emigrantem, który znalazł się w obozie przesiedleńców w Południowych Niemczech. W 1949 r., po czterech latach poniewierki, mieli okazję wyjechać do Ameryki. W obozach rodzice jeszcze się nie znali, spotkali się dopiero w Detroit. W porównaniu z innymi, miałem szczęście, gdyż ojciec wyjechał razem ze swoimi rodzicami i później razem mieszkaliśmy. Była z nami również babcia ze strony mamy i większa część jej rodziny. To wyjątkowa sytuacja, kiedy tak duża rodzina ze Wschodniej Ukrainy mogła emigrować, a do tego jeszcze nikogo nie stracić w tym tak strasznym czasie. Pierwsze 5 lat były wyjątkowo ukraińskojęzyczne, później, już w szkole, nauczyłem się angielskiego. W domu zawsze rozmawialiśmy po ukraińsku. Żadna z moich babć nie nauczyła się angielskiego. I chociaż żyję w środowisku anglojęzycznym, dużo czytam po ukraińsku. Ze strony ojca, tradycja rodzinna jest głęboko związana z bandurą. Dziadek Iwan Kytasty oraz jego młodszy brat Hryhorij Kytasty byli w latach 30. członkami Państwowej Kapeli Bandurzystów, a Hryhorij miał do tego profesjonalne muzyczne wykształcenie kompozytora-kierownika chóru, był zastępcą dyrygenta kapeli. Na bandurze grał też starszy brat mojego dziadka Mykoła. Kilka razy występowali nawet w trio, ale został represjonowany w 1937 roku.

А co było dalej?
Gdy rozpoczęła się wojna, członkowie kapeli, którzy zostali w Kijowie (w pierwszych dniach wojny sowieci rozformowali kapelę i wielu jej członków wysłali na front), kontynuowali muzykowanie. Koncertowali po wsiach, żeby zarobić na kawałek chleba, z czasem, udało im się zarejestrować, jako profesjonalny muzyczny zespół. Jednakże pewnego dnia kapelę zatrzymano na dworcu i wysłano na przymusowe roboty do Niemiec. Kapela cudem przetrwała, nie rozproszyła się w czasie wojny. Po przejściu obozów pracy, niemal wszyscy członkowie kapeli trafili do obozów dla przesiedleńców w Zachodnich Niemczech, gdzie mieli 4 lata na kontynuowanie prób. Tam też poszerzyli swój skład osobowy, zbudowali nowe instrumenty (mieli ze sobą warsztat) i nawet w pierwszych latach pobytu w USA kapela koncertowała, starając się utrzymać zespół. Nie było to możliwe w warunkach amerykańskich. Jednak zachował się trzon muzyków z profesjonalnym przygotowaniem. Pierwsze lekcje gry na bandurze wziąłem u swego ojca, a poważnie zacząłem się tym zajmować dopiero gdy dorosłem. Z czasem sam zacząłem uczyć, a od 1980 roku zaproszono mnie do wykładania w szkole sztuki kobzarskiej w Nowym Jorku, gdzie mieszkam do chwili obecnej.

Bierze Pan udział w wielu projektach artystycznych w Ameryce i na Ukrainie. Czy często ukraińscy i amerykańscy twórcy łączą swoje siły?
Niedawno zrealizowaliśmy projekt „Scytyjskie kamienie”. Był to projekt nowojorsko-ukraińsko-kirgiski, gdzie Nowy Jork i Ukrainę reprezentował teatr „Yara Arts Group”. Z czasem przygotowaliśmy wspólny występ z tym teatrem oraz zespołem tanecznym „Szumka” z Edmonton, który dał niewielką grupę tancerzy i stworzył choreografię. Z naszej strony, udział wzięła Nina Matwijenko z córką Tanią z Kijowa, a także śpiewaczka Cecylia Harna i ja z Nowego Jorku. Wszystko to składa się na scenę – „Kolędę o stworzeniu świata”. Planujemy, że będzie to pierwsza scena dużego spektaklu z udziałem huculskich kolędników z Kriworiwni. Gram również i nagrywam w Ukrainie ze skrzypkiem Serhijem Ochrymczukiem, z multiinstrumentalistą Daniłem Piercowym oraz saksofonistą Jurijem Jaremczukiem i wieloma innymi muzykami.

Interesuje się Pan współczesną Ukrainą?
Bardzo interesuję się współczesną ukraińską literaturą. Czytam wiele z tego, co się pojawia, nowych autorów. Bardzo podoba mi się Serhij Żadan, bardzo cenię jego utwory. A w ogóle, to mieliśmy w Detroit bardzo dobrą ukraińską szkołę. Czytaliśmy dużo klasyki. Pytają mnie, skąd ja tak dobrze znam ukraiński, a to dlatego, że ja bardzo dużo czytam. Taras, Łesia i inni – to jak przyjaciele. Od czasu do czasu rozmawiam z nimi, kiedy nie ma nikogo innego.
Jeden z moich ulubionych utworów to „Duma o dziewce-brance Marusi Bohusławce”. Jako człowiekowi z diaspory jest mi ona bardzo bliska. Wydaje mi się, że przychodzi moment, kiedy nie ma już odwrotu. W dumce jest motyw tragicznego wewnętrznego zerwania z ojczyzną – Marusia prosi, aby jej nie wyzwalano, gdyż ona „sturczyła się, zbisurmaniła, dla rozkoszy tureckiej, dla nieszczęsnego łakomstwa” T. Sz.

Często pytają mnie – gdzie wolę być. Nigdy nie czuję się bardziej Ukraińcem, niż kiedy jestem tu w Nowym Jorku. I nigdy nie czułem się bardziej Amerykaninem, niż kiedy jestem w Ukrainie. I tu, i tam, jestem na pograniczu. Na moście też jest ciekawie. W domu prawie nie bywam, ale Nowy Jork podoba mi się. Nie wiem, na ile jestem amerykańskim patriotą, ale na pewno jestem patriotą Nowego Jorku.

Zdjęcie z archiwum Juliana Kytasty

Taras SHUMEYKO