Ukraina Ogień. Wywiad z Dakh Daughters – Nasz Wybir – Portal dla Ukraińców w Polsce

Ukraina Ogień. Wywiad z Dakh Daughters

24 czerwca 2023
Ukraina Ogień. Wywiad z Dakh Daughters

Materiał ten jest dostępny również w języku ukraińskim/
Цей текст також можна прочитати українською мовою

Wieczorem 6 czerwca warszawski klub Niebo był świadkiem wielu łez i objęć, wysłuchał tekstów poetów Rozstrzelanego Odrodzenia i niesamowitej muzyki, bolesnych osobistych historii i przejmujących świadectw naocznych świadków okropności rosyjskiej agresji w Ukrainie. Na scenie klubu odbył się koncert zespołu Dakh Daughters. Członkinie zespołu Natalia Hałanewycz i Sołomija Melnyk opowiedziały „Naszemu wyborowi” o występach w ojczyźnie, pracy we Francji, trasach koncertowych i planach na przyszłość. Kilka godzin przed warszawskim koncertem z artystkami rozmawiała  Daria Łobanowa.


Wracacie teraz do Europy po majowej trasie po Ukrainie. O ile dobrze rozumiem, były to pierwsze występy w Ukrainie od początku pełnowymiarowej inwazji?

Tak.

Jak się występuje w domu po tak długiej przerwie?

Sołomija: Było naprawdę fajnie. Cieszyliśmy się, że możemy być w domu, widzieć naszą publiczność – to dla nas bardzo wyjątkowe. To naprawdę było szczęście. Chociaż bywało i strasznie. Pierwszy koncert tej trasy odbył się w Chmielnickim [13 maja – aut.], w noc poprzedzającą koncert był bardzo silny nalot. To był dla nas duży sprawdzian, ale koncerty były naprawdę cudowne: ludzie z nami płakali, śmiali się, obejmowali.

Natalia: Na koncertach było dużo młodych ludzi. Może to my tak bardzo dojrzeliśmy, może publiczność tak bardzo się zmieniła przez półtora roku, ale w salach jest naprawdę dużo młodych ludzi.

Czy program, z którym występowałyście w Ukrainie różni się od tego, który gracie obecnie w Europie?

Solomia: Tak. Program zagraniczny został stworzony specjalnie – nie tylko dla Europy, ale także dla Ameryki, Kanady, a niedawno byłyśmy w Izraelu. Bardziej ma na celu przypomnienie ludziom o dramacie i horrorze, który dzieje się w Ukrainie. Taka szokująca treść: filmy dokumentalne z wojny, świadectwa tekstowe. Skompresowany przekaz artystyczny, który nie pozwala zmęczonym wiadomościami zapomnieć o wojnie. Natomiast w ukraińskim programie staraliśmy się przekazać ludziom więcej nadziei, więcej miłości, więcej wsparcia, ponieważ oni już i tak żyją tym na co dzień.

Co czeka dziś warszawską publiczność?

Sołomija: To będzie nasz program „Ukraine Fire” / Ukraina Ogień, który stworzyliśmy rok temu, kiedy pojechaliśmy do Europy. Kiedy występujemy w teatrach, po koncercie zostajemy na scenie i chwilę rozmawiamy z publicznością, dzielimy się naszymi historiami. W klubie trudniej to zrobić, ale w takich przypadkach po prostu wychodzimy do publiczności, obejmujemy się, robimy zdjęcia, rozmawiamy w bardziej swobodnym formacie.

Oprócz „Ukraine Fire” występujecie obecnie w różnych krajach z kilkoma innymi programami. Czy możecie nam trochę o nich opowiedzieć?

Sołomija: W tym roku wystawiliśmy kolejny spektakl „Danse Macabre”. Też jest o wojnie, bo teraz trudno jest tworzyć coś innego – nie możemy rozdzielić w nas artysty i człowieka, ten ból żyje w nas i chcemy o tym mówić. Z tym programem dużo podróżujemy. Skończyliśmy też pracę nad sztuką „Les Géants de la montagne” [Górskie olbrzymy – aut.] razem z francuską reżyserką Lucie Berelovitsch, która zresztą zaprosiła nas do Francji. Jest to spektakl oparty na sztuce włoskiego dramatopisarza Luigiego Pirandello, jego ostatniej pracy przed nastaniem we Włoszech faszyzmu. To są nasze trzy główne projekty, teraz przygotowujemy się do nowego.

Jeśli to nie tajemnica?

Sołomija: Na razie jego roboczy tytuł to „Fucking life”. Jest pomysł, aby mówić więcej o miłości, ale jest to też pomysł na rodzaj kpiny z wroga. Za jakieś dwa tygodnie spotkamy się z reżyserem, a potem wspólnie będziemy szukać nowych znaczeń, nowych dróg – zobaczymy, dokąd nas te poszukiwania zaprowadzą.

Co najbardziej zapamiętałyście z reakcji publiczności  – zarówno ukraińskiej, jak i zagranicznej – na wasze koncerty i spektakle?

Natalia: Od ukraińskich widzów najczęściej zapada w pamięć smutek. Wiele łez, smutne oczy, smutne historie. Zdajemy sobie sprawę, że nasze występy są czasem podwójnym ciosem, ponownym przeżywaniem traumatycznych wydarzeń. To poczucie bólu i zrozumienia tego, o czym  się mówi, najbardziej odróżnia reakcje Ukraińców od reakcji zachodniego widza, który tego nie przeżywa i patrzy z dystansem. Nawet jeśli ludzie oglądają wiadomości, przejmują się, pomagają – to i tak jest to inne postrzeganie niż dla tych, u których wojna jest tragiczną codziennością.

Sołomija: Po naszych występach w Ukrainie wiele osób podchodziło do nas ze łzami w oczach i dziękowało nam, że w końcu mogli się wypłakać i uwolnić nagromadzone emocje. Te łzy to nie tylko ból i smutek, ale także ulga, nadzieja, a nawet radość.

W programie „Ukraine Fire” pojawiają się dość prowokujące, jak dla zachodniej publiczności elementy scenografii. Czy kiedykolwiek były jakieś komentarze na ich temat?

Natalia: Są bardziej prawdziwe niż prowokujące.

Sołomija: Mamy jedno prowokujące wideo, w którym porównujemy znak „Z”, który jest symbolem rosyjskiego faszyzmu XXI wieku, z hitlerowską swastyką z czasów II wojny światowej. To dość ostra paralela i w Europie pojawiały się pytania. Niektórzy w ogóle nie wiedzieli o znaku „Z” – wyjaśniliśmy im, o co chodzi. Można odnieść wrażenie, że przez te prawie 80 lat Europa zapomniała, czym jest wojna i niespecjalnie chce się do niej wracać, mając pełną świadomość, że jest już blisko. Naszym zadaniem jest nie dać im zapomnieć, stale przypominając, że jest to nie tylko nasza lokalna tragedia, ale także powszechne zagrożenie, które jest dość bliskie.

Przed inwazją na pełną skalę występowaliście częściej poza Ukrainą. Czy w zespole były omawiane plany na „po zwycięstwie”?

Sołomija: Bardzo trudno jest zaplanować coś konkretnego. Oczywiście mamy i omawiamy pewne plany, zarówno te twórcze, jak i osobiste, ale generalnie skupiamy się bardziej na tym, co robimy teraz. Nie wiemy, co będzie jutro. To tak jak dziś – obudziliśmy się i dowiedzieliśmy się z wiadomości, że wysadzili hydroelektrownię – nie spodziewaliśmy tego, a mamy wystąpić z koncertem w Warszawie. Obecnie każdego dnia może stać się coś, co kardynalnie zmieni kurs nie tylko prywatnego życia, ale także twórczego.

Nie jest tajemnicą, że zachodnie, a zwłaszcza zachodnioeuropejskie instytucje kultury dysponują większymi niż ukraińskie zasobami, zarówno finansowymi, jak i organizacyjnymi. Jak się wam z nimi pracuje?

Natalia: Oni mają inny system. Na przykład we Francji często występujemy w teatrach narodowych, które są finansowane przez państwo. Widzowie zwykle kupują karnety do teatru na rok i chodzą na wszystko, czasem nawet nie wiedząc, co dokładnie zobaczą za miesiąc. Oczywiście, w porównaniu z Ukrainą we Francji przeznacza się więcej środków na kulturę, ale trudno powiedzieć, że wszystko jest w porządku, tam też mają swoje problemy. Przyjechaliśmy do pracy do Francji, powiedzmy, w jej nie najbardziej „kwitnącym” okresie, ale system finansowania instytucji kultury pozostaje dość stabilny. Ukrainie nie zaszkodziłoby zbudowanie własnego systemu wspierania kultury. Na przykład w dziedzinie kinematografii brak takiego wsparcia jest teraz szczególnie dotkliwy. Jeśli mówimy konkretnie o naszej pracy, to nasza historia nie może być przykładowa, bo przyjechaliśmy na zaproszenie naszej przyjaciółki, dyrektorki teatru, i dzięki niej mogliśmy pracować, otrzymaliśmy lokale na próby, pokazy.

Sołomija: Zdecydowanie nie pojechaliśmy tam, żeby zarabiać pieniądze. Naszą pracę traktujemy przede wszystkim jako misję kulturalną i dyplomatyczną, okazję do mówienia o Ukrainie w świecie, a teraz także do zbierania funduszy dla Ukrainy. Mieliśmy występy, podczas których zebraliśmy znaczne sumy pieniędzy – to naprawdę pomaga poczuć, jaką wartość możesz wnieść jako artysta i obywatel.

Natalia: Piękna historia wyszła z Seanem Pennem, kiedy wspólnie przez jego fundację CORE udało nam się zebrać na potrzeby Ukrainy ponad milion dolarów. Rok temu, w czerwcu, zaprosił nas do występu w Hollywood na aukcji charytatywnej, na której zebraliśmy te fundusze.

Sołomija: Poznaliśmy Seana przed inwazją na pełną skalę. 23 lutego był z nami w Kijowie, w teatrze „Dach”, jego ekipa sfilmowała naszą próbę, która została włączona do jego filmu dokumentalnego o Ukrainie.

Wracając do poprzedniego pytania – czy uważacie, że zachodnie doświadczenia w zakresie wspierania kultury i budowania instytucji kultury można w najbliższym czasie zaadaptować do ukraińskich realiów?

Natalia: Zdecydowanie. Co więcej, to już się dzieje. Mamy bardzo inteligentnych i aktywnych obywateli, którzy widzą to doświadczenie, przyjmują je i natychmiast wdrażają. To wielka zespołowa  gra na wszystkich poziomach: od małych teatralnych studiów po duże rządowe instytucje i dyplomatów za granicą. Wydaje mi się, że jeśli się w to nie wierzy, to w ogóle nie ma sensu pracować w kulturze.

Sołomija: Oczywiście jest na to nadzieja, chociaż sytuacja gospodarcza w Ukrainie jest dość trudna i trzeba to przyznać. Obecnie w kraju mieszka około 29 milionów ludzi, z czego tylko około 9 milionów pracuje, czyli przynosi pieniądze do budżetu państwa. Ale miejmy nadzieję, że ludzie wrócą, i to nie tylko z pieniędzmi, ale także z chęcią odbudowy i zmiany kraju na lepsze.

Natalia: Jeśli chodzi o wspólne doświadczenia, szczególnie utkwił mi w pamięci występ z „Danse Macabre” w berlińskim Deutsche Theater, w którym uczestniczył nowy ambasador Ukrainy w Niemczech [Ołeksij Makiejew – autor]. Podziękował nam i powiedział, że nasza praca może być nawet ważniejsza niż praca dyplomacji. Oczywiście to przesada, wszystkie zawody są ważne, ale daje nam to zrozumienie, że robimy coś wspólnego dla zachowania i rozwoju naszego kraju. Nawiązaliśmy również doskonałe relacje z Iryną Szum, Konsulem Generalnym Ukrainy w Dusseldorfie. Taka współpraca pozwala poczuć się częścią wielkiego procesu kulturalnej dyplomacji.

Co najbardziej zapadło wam w pamięć z występów w Polsce?

Sołomija: W Polsce zawsze masz wrażenie, że jesteś prawie jak w domu. Że jesteś wspierany i rozumiany. Że ludzie są bliżsi – nie tylko mentalnie czy kulturowo, ale też ideowo. Jeśli używa się określenia „braterskie narody”, to Polacy właśnie tak są teraz odbierani. Mamy nadzieję, że tak będzie nadal, niezależnie od politycznych procesów i okoliczności.

Rozmawiała Daria Łobanowa

Zdjęcia: Daria Łobanowa