Jewhen Klimakin: „Wielu z nas wewnątrz wygląda tak samo jak Mariupol” – Nasz Wybir – Portal dla Ukraińców w Polsce

Jewhen Klimakin: „Wielu z nas wewnątrz wygląda tak samo jak Mariupol”

6 marca 2023
Jewhen Klimakin: „Wielu z nas wewnątrz wygląda tak samo jak Mariupol”

Materiał ten jest dostępny również w języku ukraińskim/
Цей текст також можна прочитати українською мовою

Jewhen Klimakin – ukraiński dziennikarz, który od kilku lat mieszka i pracuje w Polsce, zastępca redaktora naczelnego pisma „Nowa Polska”. Współpracował z szeregiem ukraińskich i polskich redakcji, w szczególności z TVP, 1+1, Polskim Radiem, culture.pl. Od początku wojny na pełną skalę zaczął łączyć pracę dziennikarską z działalnością publiczną i wolontariatem. Obecnie jest jednym z najbardziej znanych ukraińskich aktywistów w Warszawie – współorganizatorem wieców protestacyjnych, marszy wdzięczności i zbiórek na potrzeby Ukraińców. W październiku Jewhen ujawnił, że zdiagnozowano u niego depresję i został jednym z ambasadorów kampanii społecznej „Twarze depresji. nie osądzam. Akceptuję.” Jewhen Klimakin opowiedział „Naszemu wyborowi” o tym, dlaczego odważył się dołączyć do tego projektu, a także o organizacji wielotysięcznego Marszu Wdzięczności i o nowym wydawniczym projekcie –  książce „Wojna 2022”.


Opowiedz, proszę, skąd pochodzisz i jak znalazłeś się w Polsce?

Pochodzę z Żytomierszczyzny, z miasta Berdyczów. Kiedy skończyłam 18 lat, przeprowadziłem się do stolicy, gdzie pracowałam jako dziennikarz. W 2009 roku zdecydowałem, że chcę coś zmienić w swoim życiu. Mam polskie korzenie, więc od dzieciństwa uczyłem się języka polskiego i jeździłem do Polski na wycieczki i wakacje. W pewnym momencie mojego życia, kiedy zaszło kilka ważnych zmian w sferze zawodowej i osobistej, zapragnęłam spróbować życia w Polsce, bo okres zmian to najlepszy czas na rozpoczęcie czegoś nowego. We wrześniu 2009 przyjechałem do Warszawy, a 1 października już pracowałem w Polskim Radiu. Od razu poczułem się tu jak w domu.

Na jakim etapie życia w Polsce zastała cię wojna na pełną skalę?

24 lutego niektóre epizody z mojego życia zostały tak zatarte, że nawet nie pamiętam, jak się czułem do tej pory i co wydarzyło się wcześniej. Na pewno był niepokój z powodu tego, że wszyscy widzieliśmy szalone wypowiedzi Rosjan w telewizji. W tamtym czasie wielu wydawało się to przerażające. Bałem się przede wszystkim o moich rodziców w Ukrainie i przyjaciół, a także o tych, którzy byli w Siłach Zbrojnych.

W momencie rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji pracowałem i nadal pracuję jako zastępca redaktora naczelnego w Centrum Mieroszewskiego, które jest wydawcą portalu i magazynu „Nowa Polska”. Pisaliśmy głównie o stosunkach polsko-ukraińskich, o Polsce i nie zagłębialiśmy się w tematy czysto ukraińskie, ale 24 lutego zmienił nasz format i optykę. Zaczęliśmy też pisać o Ukrainie i wojnie rosyjsko-ukraińskiej, zdając sobie sprawę, że nasza dotychczasowa formuła pisania tylko o Polsce i stosunkach polsko-ukraińskich to za mało. Kiedy giną ludzie, kiedy dochodzi do tortur i gwałtów, kiedy są zabijane i wywożone dzieci, kiedy niszczone są miasta – to nie jest czas, by pisać tylko o polskich potrawach, czy o pięknej muzyce Chopina, Pendereckiego i Lutosławskiego. Nie możemy przecież udawać, że wokół nas nic się nie dzieje.

Kiedy zacząłeś zajmować się działalnością społeczną?

24 lutego. Pomimo tego, że nas, dziennikarzy, uczono, że dziennikarz powinien być tylko obserwatorem, że powinien opisywać to, co widzi, opowiadać o procesach, przeprowadzać wywiady z osobami bezpośrednio zaangażowanymi w wojnę, to po 24 lutego zdałem sobie sprawę, że nie mogę jedynie o tym pisać. Doszedłem do wniosku, że nasza dziennikarska etyka jest spoko, kiedy nie zabija się bliskich, nie gwałci kobiet w twoim kraju, i że to w ogóle nie działa, kiedy dochodzi do ludobójstwa. Nie mogłem tak po prostu jedynie opisywać tych przerażających wydarzeń. Może ktoś to potrafi, ale na pewno nie ja. Mam prawo krzyczeć pod rosyjską ambasadą o tym, co myślę – o ich prezydencie, rządzie i tak dalej. Mam prawo udać się na granicę polsko-białoruską i zablokować rosyjskie ciężarówki, które w czasie wojny wiozły martini i salami z Włoch na terytorium Federacji Rosyjskiej.

Jewhen Klimakin podczas blokowania ruchu rosyjskich i białoruskich ciężarówek przez granicę

Po 24 lutego wiele osób zachowało się odwrotnie, zastygło w otępieniu i depresji. A w tobie obudził się społeczny aktywista. 

To jest coś, czego nigdy w życiu nie robiłem i marzę o czasach, kiedy nie pójdę już na żadne protesty i nie będę krzyczał do mikrofonu: „Putin-hu…ło”. Nie chcę być aktywistą, naprawdę.

Opowiedz, jak udało ci się zrealizować tak wielkie wydarzenie, jak Marsz Wdzięczności Polakom za to, że odkryli swe serca i drzwi dla ukraińskich uchodźców?

Pomysł był  bardzo prosty. Kiedy zobaczyłem poziom poparcia, jaki był i jest ze strony Polaków, kiedy okazało się, że jest tu już milion naszych uchodźców (przeważnie kobiet z dziećmi) i jak wielu Polaków, których znam, rzuciło wszystko i wyjechało na polsko-ukraińską granicę. Patrząc na to, co Rosjanie robią z twoim krajem z jednej strony czujesz ból, frustrację, agresję, wściekłość, a z drugiej strony, w tym samym momencie, czujesz ogromną wdzięczność dla Polaków, którzy pomagają twoim rodakom. Pomyślałem więc, że powinienem im jakoś podziękować, robiąc jakieś wydarzenie, żeby było to widoczne. Tak powstał pomysł Marszu Wdzięczności i koncertu.

Kiedy wpadłem na ten pomysł, uświadomiłem sobie również, że wszyscy jesteśmy różni i są ludzie, którym trudno jest podejść do nieznajomych i podziękować im. A jeśli zrobimy to razem, wówczas będzie o wiele łatwiej. Zachęciliśmy więc ludzi, aby zabrali ze sobą kwiaty i wręczali je przechodzącym obok Polakom, dziękując im i ruszali dalej. Ten format umożliwił Ukraińcom nie tylko osobiste podziękowanie Polakom. Było to bardziej zauważalne i Polacy naprawdę widzieli, że jesteśmy wdzięczni. Pozwoliło to też Ukraińcom jakoś bardziej się otworzyć i spotkać z Polakami.

Oczywiście sam bym nic nie zrobił. Kiedy podzieliłem się swoim pomysłem z Natałką Panczenko, liderką inicjatywy społecznej Euromajdan-Warszawa, od razu go poparła. Pomysł obdarowania przechodniów kwiatami podsunął nam jeden z naszych uchodźców. Postanowiliśmy najpierw pojechać do centrum Warszawy, a następnie zorganizować koncert wdzięczności, na który zaprosiliśmy ukraińskich wykonawców (Mariczke Burmakę, grupę Tvorchi) oraz polski zespół “Poparzeni Kawą Trzy”.

Jewhen Klimakin i Natalia Panchenko podczas Marszu “Przyjaciele, Dziękujemy” w Warszawie

Kiedy zobaczyłem reakcję Polaków, ich łzy i wzruszenie – a ponieważ szliśmy na czele pochodu – to i sam się popłakałem. Wydaje się, że nic takiego się nie dzieje – po prostu podchodzą do ciebie, dają ci kwiat, bez żadnych podniosłych słów, bez patosu, ale okazuje się, że płaczą ci, którzy wręczają kwiat, i ci, którzy go otrzymują. Od ludzi emanowała dobra energia, co generowało synergię dobra. To była opowieść o pewnego rodzaju oczyszczeniu lub bardzo silnym wspólnym doświadczeniu. Podchodzisz z życzliwością i otwartością i tę życzliwość widzisz też po drugiej stronie. To było coś niesamowitego. Kiedy to wymyśliłem, nie mogłem sobie nawet wyobrazić, że coś takiego się wydarzy. Wtedy przekonałam się, że było to naprawdę potrzebne.

Po dotarciu na Plac Zamkowy zobaczyłem ze sceny, jak zgromadziły się tysiące uczestników Marszu. Podszedł do nas nawet policjant i powiedział: „Nieźle, dawno u nas czegoś takiego nie było. Jest tu ponad 20 000 osób”.

Bardzo się też cieszę, że ta idea zjednoczyła wielu Ukraińców w Warszawie, bo przyłączyli się także prezeska Zarządu Fundacji „Nasz Wybór” Myrosława Keryk i prezes Związku Ukraińców w Polsce Mirosław Skórka. Bardzo pomocna okazała się Ambasada Ukrainy w Polsce. Powstała więc bardzo konsolidująca historia o tym, jak różne ukraińskie organizacje działały razem, a Polacy widzieli naszą jedność i naszą wdzięczność.

Generalnie wierzę w jedną rzecz, która sprawdza się w moim życiu: jeśli pomysł jest słuszny i potrzebny, to znajdą się ludzie i możliwości do jego urzeczywistnienia. W tej historii byłam po prostu osobą, w której głowie pojawiła się taki idea – żeby sobie nawzajem podziękować. A sam pomysł przyciągnął nas wszystkich, bo odbił się echem w sercach wielu osób. W związku z tym, kiedy poprosiłem o pomoc ambasadę lub w ogóle, kogokolwiek, nikt nie odmówił.

Podejrzewam, że zorganizowanie tego marszu, mimo wszystko, kosztowało cię wiele wysiłku. Czy właśnie po tym zacząłeś wpadać w depresję?

Po pierwsze, po 24 lutego przez dwa miesiące prawie nie spałem. Nie wiedziałem, że adrenalina pozwala czasami funkcjonować na tak dużych obrotach. Byłem pełen energii i w  ogóle nie odczuwałem zmęczenia. A kiedy później zacząłem spać, spałem tylko kilka godzin – 2, 3, 4, a gdy się budziłem – nadal miałem siłę. Oznacza to, że w ekstremalnej sytuacji organizm wydał z siebie wszystko. I fizycznie czułem się dobrze.  Na duszy było strasznie, ale fizycznie byłem jak „energetyk”. Terapeuci mówią, że w takich sytuacjach wyciskasz wszystko z organizmu, a potem już nic nie zostaje.  Żyłem na bardzo wysokich obrotach, a potem naprawdę to odczułem. Byłem  jak wyciśnięta  cytryna,  którą można już tylko wziąć i wyrzucić.

Czy to było twoje pierwsze doświadczenie depresji?

Tak, wcześniej nigdy tego nie miałem. Mam 42 lata i nigdy wcześniej czegoś takiego doświadczyłem. Nie chodzi tylko o moją działalność społeczną. Po 24 lutego żyłem ponad sześć miesięcy bez ani jednego wolnego dnia. Znajomi i przyjaciele, którzy nie mieli gdzie przenocować i pilnie potrzebowali pomocy, cały czas zwracali się do mnie. Pisali żołnierze, rodacy, znajomi znajomych. Zdarzało się, że wieczorem wracałem do domu i uświadamiałem sobie, że po prostu nie mam gdzie spać. Dzwoniłem do znajomych i pytałem, czy mogą  mnie przyjąć na noc.

Dręczyło mnie też poczucie winy, które jest chyba w nas wszystkich: u tych, którzy wyjechali przed tymi, którzy pozostali; u tych , którzy pozostali przed tymi, którzy są na pierwszej linii frontu; u tych, którzy są na pierwszej linii przed tymi, którzy zginęli.  Siedzimy sobie teraz w kawiarni, a w pierwszych miesiącach wojny nie byłe w stanie pójść jakiegoś lokalu. Jakie mam prawi pić kawę, kiedy ludzie w Mariupolu siedzą w piwnicach? Kiedy w tej chwili rosyjscy żołnierze gwałcą gdzieś Ukrainkę. Kiedy setki dzieci są wywożone za granicę?

W moim przypadku to poczucie winy stało się  ważnym motorem do tego, aby coś  robić  i nie przestawać. Jakie mam prawo odpoczywać, spać, cieszyć się, kiedy wszyscy na Ukrainie cierpią? I największe poczucie winy za to, że żyję. Rosjanie zabili już kilku moich przyjaciół. Mój tata zmarł przez Rosjan, a ja żyję. Z jednej strony jest to bardzo nielogiczne, bo wiadomo, że filiżanka kawy nie ma związku z tym, że ktoś siedzi w piwnicy. Nie pogorsza ona sytuacji tej osoby, ale tak się czujesz i nic nie możesz na to poradzić.

Po 24 lutego wiele się działo: wszystkie te protesty, miesiące bez snu, blokady granic, podczas których grożono nam, gdzie proponowano nam miliony za to, abyśmy odpuścili, gdzie na podjeździe do mego domu zastraszał mnie rosyjski czekista. Następnie zawał ojca na początku wojny i jego śmierć. Ostatni tydzień życia mego ojca zbiegł się ze ostatnim tygodniem zbiórki środków na bayraktara, więc jednocześnie pomagałem Sławomirowi Sierakowskiemu zbierać pieniądze. W praktyce wyglądało to tak, że siedziałem z tatą na oddziale intensywnej terapii, a taksówka już czekała na dole, bo trzeba było jechać do polskich telewizyjnych kanałów i mówić o tym, że zbiórka się kończy i że Ukraińcy są bardzo wdzięczni Polakom.  W tym czasie mój ojciec umierał, a ja zdawałem sobie z tego sprawę.  W moim przypadku to wszystko zadziałało w taki sposób, że przez te wszystkie miesiące nie czułam zmęczenia, a wręcz przeciwnie – miałem ogromną wewnętrzną siłę do działania. A potem moje ciało powiedziało – stop.

Kiedy później lekarz zapytał mnie, jak oceniam swój stan, powiedziałem, że normalnie, że mogło być gorzej, biorąc pod uwagę wszystko, co mnie spotkało w ciągu ostatniego roku. Tylko wszystko mnie boli. To był mój objaw depresji. Moja depresja objawiała się bólami psychosomatycznymi. Na przykład przez miesiąc miałem stały ból brzucha. Najczęściej towarzyszyły mu bóle mięśni, stawów i głowy. Czasami wydawało mi się, że wszystko mnie boli. Brałam leki przeciwbólowe, chodziłem do lekarzy, robiłem dziesiątki badań, ale nic nie wykryto. I po prostu nie wiesz, co się z tobą dzieje, a ten ból cię nie opuszcza.

Kiedy lekarz zaczął zadawać mi konkretne pytania: na przykład – „jak oceniasz chęć pójścia na spacer z przyjaciółmi w skali od 1 do 10”, lub – „jak oceniasz radość z rzeczy, które sprawiały ci radość rok temu”. Starałem się odpowiedzieć na wszystko bardzo szczerze i okazało się, że „zdałem na dwóję”. Że wcale nie jest ze mną  dobrze. Wtedy lekarz powiedział, że mam klasyczną „depresję z uśmiechem na twarzy”. Kiedy żyjesz, wykonujesz różne zadania, wyznaczasz cele i je realizujesz. I chociaż udaje ci się to robić, w rzeczywistości jesteś w bardzo złym stanie. Lekarz powiedział, że takie osoby bardzo często kończą samobójstwem.

Dzięki Bogu, że w ogóle poszedłem do lekarza. To moi przyjaciele mnie zmusili.

Nigdy nie pomyślałabym, że możesz mieć depresję.

Właśnie, każdy, kto mnie zna lub ze mną pracuje, mówił, że nigdy nie pomyślałby, że mam depresję. Sam nigdy bym nie pomyślał, że to się nazywa depresja. Każdy ma swoje oznaki. Są ludzie, którzy nie mogą wstać z łóżka i są ludzie, którzy cały czas coś robią, ale potem czują się tak niekomfortowo w swoim ciele i w swoim życiu, że po prostu nie mogą tego znieść. I ktoś wyskakuje przez okno, ktoś wpada pod samochód. Wiele osób z depresją kończy w ten sposób swoje życie, czując, że okoliczności stały się silniejsze od nich samych.

Opowiedz o twoim udziale w akcji „Twarze depresji”.

Zwróciła się do mnie fundacja, która nazywa się Twarze Depresji z prośbą o rozpowszechnienie informacji o tym, że uruchomili program pomocy psychologicznej i psychiatrycznej dla Ukraińców – zarówno w Ukrainie, jak i w Polsce. Po rozmowie z szefową tej fundacji, zamieściłem w sieciach społecznościowych post, po czym skontaktowało się z nimi wiele osób. Co więcej, kiedy publikowałem informację o tej pomocy, nie wiedziałem, że też mam depresję. A potem, kiedy moja kondycja fizyczna pogorszyła się, wspomniałem jakoś o tym w rozmowie z prezes fundacji, a ona zaproponowała, żebym wziął udział w tej akcji. Zwykle wybierają tylko Polaków, ale tym razem chcieli też Ukraińca, bo kampania skierowana jest do Ukraińców, a w szczególności do Ukraińców w Polsce, których jest teraz bardzo dużo.

Zgodziłem się z dużą ochotą, bo to jest ważna sprawa. Trzeba było wysłać swoje zdjęcie, które miało wisieć na bilbordach, w szpitalach i szkołach. Kiedy zdałem sobie sprawę, że moja twarz pojawi się gdzieś w związku z tą akcją, uznałem, że trzeba o tym jakoś napisać. I przez trzy dni próbowałam napisać post o mojej depresji. Szczerze mówiąc, wstydziłem się do tego przyznać. A kiedy trzeciego dnia zdałem sobie sprawę, że nie mogę napisać tej wiadomości, nie dlatego, że nie umiem pisać, ale dlatego, że się wstydzę i wstyd nie pozwala mi się przyznać, że jestem chory. Wtedy zadałem sobie pytanie: czego się wstydzisz? Nikogo nie zabiłeś, nikogo nie skrzywdziłeś, nie zrobiłeś nic złego. Czego się wstydzić? A jeszcze wcześniej myślałem o sobie, że mogę rozmawiać na różne tematy, że nie mam żadnych tematów – tabu. Kiedy zdałem sobie sprawę, jakie to było dla mnie wyzwanie, pomyślałem, jakie to musi być trudne dla każdego, kto z tym żyje. I jak trudno się do tego przyznać. Przyznać, że jesteś słaby w jakiejś sytuacji.

Jewhen Klimakin

Nadal mamy taki wzorzec wychowania, że chłopiec musi być silny, nie ma prawa do słabości, musi zawsze rozwiązywać wszystkie problemy, nie ma prawa mówić, że nie ma na coś siły, że sobie z czymś nie radzi. Na przykład, u znajomego też zdiagnozowano depresję, po czym przyszli jego rodzice i powiedzieli – weź się w garść, pokaż, że jesteś silny, uda ci się, nie musisz brać żadnych leków, jesteś mężczyzną. To efekt naszej niewiedzy. Osoba, która złamała nogę, nie zostanie poproszona o pozbieranie się, ale zostanie natychmiast zabrana do szpitala.

Kolejną ważną rzeczą jest zbyt pochopny stosunek do słowa „depresja”, które jest całkowicie zdewaluowane. Ludzie nie rozumieją, że to jest choroba i depresją nazywają stan, kiedy jest się w złym humorze, kiedy ktoś sobie coś przypomniał i płakał. Czyli z jednej strony ignorancja, a z drugiej lekceważące i czasem protekcjonalne podejście do depresji – chorujesz na głowę, że zwróciłeś się do lekarza?

To właśnie ten kompleks postaw narzuconych przez społeczeństwo powoduje, że później wstydzisz się do tego przyznać. Bo jak napiszę, że mam depresję, to będzie znaczyło, że jestem cieniasem, jestem sfiksowany, nie radzę sobie ze swoimi problemami i tak dalej.

Co poczułeś, gdy napisałeś ten post?  

Poczułem ulgę. W tym momencie przestałem się tego wstydzić. Musimy zrozumieć, że po pełnowymiarowej  inwazji mamy dziesiątki milionów straumatyzowanych ludzi, a po zakończeniu wojny psychoterapia będzie jedną z najbardziej poszukiwanych profesji, gdy będziemy musieli się jakoś wyleczyć i odbudować. Nie tylko miasta, ale i ludzie. Wielu z nas wewnątrz wygląda jak Mariupol.

Minęło kilka miesięcy od rozpoczęcia kampanii, a ja wciąż dostaję sygnały, że dobrze zrobiłem. Zgłosiło się do nas  wiele osób, które nie odważyły ​​się pójść do lekarza i którym przesyłam linki do bezpłatnych poradni psychologicznych. Wiele osób twierdzi, że mój post pokazał im drogę, która pozwoliła im dostrzec problem.

Niedawno, 11 listopada, kiedy Polacy obchodzili Święto Niepodległości, a Ukraińcy wyzwolili Chersoń, zadzwonili do mnie przyjaciele i zaprosili na wspólne świętowanie tych dwóch wydarzeń. To był już moment, w którym zdałam sobie sprawę, że mam prawo pić kawę w kawiarni i spotykać się z przyjaciółmi. I po raz pierwszy od 24 lutego wyszedłem gdzieś na miasto. Przed powrotem do domu ktoś zapytał mnie o udział w akcji i okazało się, że wśród osób, które się bardzo dobrze znają, nikt nie podejrzewał, że większość z nich też miała depresyjne epizody i, że nie szukali pomocy u terapeutów. Okazuje się, że o tym, że ma się depresję trudno przyznać się nawet najbliższym przyjaciołom, nie mówić już o innych osobach. Zrozumiałem więc, że warto było to zrobić i jak okazało się – mój mały krok był potrzebny jeszcze jakiejś grupie osób.

Czy po tym, gdy zwróciłeś się o pomoc, czujesz się lepiej? Co się zmieniło?

To proces, który w moim przypadku odbywa się falami. Czasem czuję się świetnie, a czasem to wraca, więc trzeba bardzo uważnie obserwować się. Najważniejszą rzeczą, której się nauczyłem, jest to, że jeśli nie zadbam o siebie, wówczas nie będę w stanie być skutecznym w tym, co chcę robić. Już wiem, jak można doprowadzić się do stanu, w którym po prostu siedzisz i nie możesz nic zrobić. Aby to zrozumieć, musiałem pójść do psychologa i rozpocząć leczenie. Teraz wiem, że muszę o siebie dbać.

Na zakończenie opowiedz o jeszcze jednym ważnym projekcie – o książce „Wojna 2022”.

Kilka miesięcy po pełnowymiarowej inwazji zdałem sobie sprawę, że wszyscy doświadczamy skrajnych emocji. Dobrze to podsumowała Nastia Stanko – ukraińska dziennikarka, która jeździ na front: to jakby w jednej pigułce zgromadzić uczucia, z których każdego można doświadczać latami. Na przykład ktoś bliski został zabity i przeżywasz tę żałobę latami. Albo radość, że ktoś z twoich bliskich, który był na skraju życia i śmierci, żyje. To również bardzo silne emocje. A nam, Ukraińcom, milionom ludzi, pęka serce, bo przeżywamy jednocześnie żałobę, złość, ulgę, fobię i euforię. Twój mózg eksploduje, a serce pęka, ponieważ doświadczasz wszystkich tych rzeczy w tym samym czasie. I nie wiesz – czy mogę być teraz szczęśliwy, czy nie? Czy mogę tylko płakać i cierpieć, pracować na to zwycięstwo? I jak to wszystko nazwać?

Idealnymi ludźmi do zapisania, opisania i nadania temu sensu są oczywiście pisarze. Wtedy zdałem sobie sprawę, że musimy stworzyć książkę o wojnie, że koniecznie musimy zapisać wszystko, co nam się przydarza – zarówno fakty, jak i refleksje  i pewne doświadczenia. Zrobić to tak, aby była z jednej strony dokumentem tego czasu, a z drugiej – bardzo wysokiej jakości literaturą, którą można tłumaczyć na inne języki. Aby ludzie, którzy, jak my – Ukraińcy,  nie są z nią emocjonalnie związani, również chcieli ją przeczytać, a siła słowa zadziałała na nich dzięki wartościowej literaturze. Oznacza to, że potrzebujemy antologii napisanej przez dziesiątki najlepszych ukraińskich pisarzy.

Na początku zwróciłem się z tym pomysłem do dyrektora Centrum Mieroszewskiego, który zareagował bardzo pozytywnie. Autorem książki jest Wołodymyr Rafiejenko, ukraiński pisarz z Doniecka – człowiek o niezwykle trudnym losie, który w 2014 roku stracił dom i przeprowadził się do Kijowa, gdzie schronienia udzielili mu  Andrij Bondar i Sofia Andruchowycz. W 2022 roku Rosja przyszła do niego po raz drugi i spędził tygodnie pod okupacją. Ma optykę, której naprawdę potrzebujemy do tej książki, ponieważ doświadczył tego wszystkiego.

Prezentacja antologii „Wojna 2022”. Foto: Marek Gorczynski

Antologia składa się z trzech rozdziałów. Pierwszy to pamiętniki pisarzy, którzy rejestrowali to, co się działo. Teksty  przekazał nam ukraiński PEN Club, który został partnerem publikacji. Druga część to eseje. Tutaj są teksty, które zostały napisane na zamówienie, specjalnie dla nas. A trzecia część to poezja. Kiedy zacząłem myśleć o poezji, postanowiłem zwrócić się do naszej najwybitniejszej współczesnej poetki Liny Kostenko. Nawiązanie z nią kontaktu było nie lada wyzwaniem, ponieważ Lina Wasyliwna od kilku lat nie wychodzi z domu. Wszędzie mówiono mi, że to zadanie niemożliwe, a ja uwielbiam takie wyzwania, więc zaczęłam szukać różnych sposobów, okazji, wspólnych znajomości, które w końcu pomogły mi się z nią skontaktować. Okazało się, że Lina Wasiliwna cały czas była w Kijowie, celowo nie chcąc wyjeżdżać z Ukrainy. Po 24 lutego była tam cały czas i pisała wiersze. Zgodziła się dać swe nowe utwory do naszej antologii. W sumie książka zawiera prace 42 autorów.

Do realizacji tego projektu musieliśmy również nawiązać współpracę z dużym ukraińskim wydawnictwem. Skontaktowałem się z Marianną Sawką, redaktorem naczelnym i współzałożycielem wydawnictwa Stary Lew, która od razu powiedziała „tak”, bo to jest książka, której wszyscy bardzo potrzebujemy. Książka właśnie wyszła z drukarni, więc jest już dostępna w sprzedaży. Ponadto jest już przetłumaczona na język polski.

Rozmawiała Oleksandra IWANIUK