W lutym tego roku krakowskie wydawnictwo „Ha!art” opublikowało polskie tłumaczenie książki „Plan naprawy Ukrainy” ukraińskiego pisarza Łesia Bełeja – wybór tekstów o aktualnej tematyce, ujętych w gatunku realizmu absurdalnego, gdzie rzeczywistość nie zawsze jest łatwa do odróżnienia od fikcji. “Łeś wykorzystuje tu swoje językowe zdolności, czy też, że tak powiem, umiejętność zabawy słowem <…> i to na całego. Od razu widać kierunek i cel tej gry – to humor, ironia , sarkazm i parodia” – tak o książce Bełeja pisze inny ukraiński pisarz Bandy Sholtes. Czytelnik nie powinien szukać w „Planie naprawy Ukrainy” jasnych wskazówek, jak rozwiązywać problemy państwa, zamiast tego dostaje szereg ironicznych, tragikomicznych historii, błyskotliwych dialogów i nieoczekiwanych sytuacji.
W rozmowie z „Naszym wyborem” Łeś Bełej opowiada o tym, dlaczego „Plan naprawy Ukrainy” nie może być postrzegany jako proza dokumentalna, o swojej wizji przemian na Ukrainie, a także o tym, co go łączy z Polską i jak współczesna polska literatura wpływa na ukraińską.
Opowiedz trochę o sobie.
Urodziłem się w Użhorodzie, tam ukończyłem szkołę. Następnie studiowałem we Wrocławiu filologię angielską i zaocznie w Użhorodzie filologię ukraińską, po czym przeniosłem się do Kijowa, gdzie ukończyłem studia doktoranckie. Moja rozprawa dotyczyła językowego krajobrazu Zakarpacia, czyli tekstów, które pojawiają się w przestrzeni publicznej i w jakich językach. Pracowałem w wydawnictwie Tempora i w Instytucie Polskim w Kijowie. Zajmuję się tłumaczeniami z języka polskiego, angielskiego, słowackiego. Pracuję też jako dziennikarz, a po pełnowymiarowej inwazji również jako fixer (red. – fixer – z angielskiego „fix” – naprawiać, remontować. Dziś z reguły fixer to osoba, która pomaga zagranicznym dziennikarzom, którzy relacjonują wojnę w Ukrainie).
Kogo z polskich pisarzy tłumaczyłeś?
Piotra Kalwasa „Egipt: Haram, Halal”, a także książkę dla dzieci o Reksiu (red. – „Reksio. Wielka księga przygód”, autorzy Ewa Barska, Marek Głogowski, Anna Sojka) i kilka tomików poezji.
Czy „Plan naprawy Ukrainy” to twoja pierwsza książka przetłumaczona na język polski?
Tłumaczona była poezja. W ubiegłym roku „Warsztaty kultury” wydały mój tomik poezji „Lustrzany sześcian” w przekładzie Bohdana Zadury.
Opowiedz, jak powstawała książka „Plan naprawy Ukrainy”. Kiedy wyszła w Ukrainie?
W Ukrainie wydano ją w 2018 roku. Pisałem ją przez około dwa lata. Po prostu pojawiła się w mojej głowie pewna stylistyczna koncepcja, jak napisać te opowiadania. Starałem się pokazać ówczesną ukraińską rzeczywistość z różnych perspektyw, a kiedy zorientowałem się, że w zasadzie powiedziałem to, co chciałem powiedzieć, zwróciłem się do wydawcy. Potem książka „kisiła” się jeszcze przez rok w wydawnictwie.
Muszę przyznać, że moje wrażenia z książki w polskim tłumaczeniu znacznie różnią się od oryginału, bo wielu rzeczy po prostu nie da się przekazać w innym języku. Czytając ją towarzyszył mi „śmiech przez łzy”, bo wszystkie te historie wydają się bardzo bliskie ukraińskiej rzeczywistości.
Na tym polega też duży problem, bo moja proza nie może być postrzegana jako dokumentalna. Przeczytałem kilka polskich recenzji i podczas prezentacji zdałem sobie sprawę, że w Polsce ta książka jest postrzegana jako literatura faktu. Ale w rzeczywistości tak nie jest, jest dużo fikcji. Jest tylko kilka prawdziwych prototypowych historii. A tylko w przypadku pociągu 100, gdzie większość to prawdziwe dialogi i historie, które przydarzyły mi się podczas podróży tym pociągiem. A reszta to wariacje na temat.
Czy nie obawiasz się, że w Polsce ta książka może być potraktowana poważnie i ludzie mogą pomyśleć, że w Ukrainie wszystko jest takie złe i nie ma nadziei na ratunek: na każdym kroku łapówki, korupcja, podwójne standardy, język rosyjski, sowiecka mentalność , każdy dba tylko o siebie, nieznajomość historii i czysty absurd?
To tak samo, jak czytać Kafkę i myśleć, że tak wyglądała Praga jego czasów.
Z resztą, Kafka pojawia się w jednej z twoich historii. Cytuję: „Gdyby Kafka żył w Ukrainie, to by pił”. Stąd wrażenie z tekstu, że Ukraina jest śmiertelnie chora i nie da się jej uratować. To bardzo pesymistyczna perspektywa i to samo wynika z polskich recenzji.
Tak, ale wszyscy recenzenci podkreślają, że taka była rzeczywistość przed rozpoczęciem inwazji na pełną skalę. Chociaż nadal wszyscy myślą, że to proza dokumentalna, a tak nie jest.
W jakim więc celu stworzyłeś taką atmosferę beznadziejności i absurdu?
Jeśli przyjrzeć się beletrystyce, wszyscy pisarze mają skłonność do dużej przesady. Pamiętam, jak byłem w Rusowie i widziałem ten sam kamienny krzyż, o którym pisał Stefanyk. Kiedy przypomniałem sobie jego opisy cierpień i udręk, w jakich jego główny bohater mozolnie wspinał się na wzgórze, które wydawało się prawie Everestem – jakie to wszystko było trudne. Kiedy jednak zobaczyłem to wzgórze na własne oczy, okazało się, że jest bardzo małe. Wszyscy pisarze wszystko wyolbrzymiają. Taka jest funkcja fikcji: uwypuklić coś, przekręcić to do maksimum, aby to zaakcentować.
Gdy czytałam twoją książkę mimowolnie myślałam o Gombrowiczu, który też nie bał się głośno krytykować swoich rodaków – choć w nieco inny sposób. To jest, co najmniej, bardzo odważne. Myślę, że każdy naród potrzebuje pisarzy, którzy mają odwagę ukazać to, czego oni nie chcą widzieć. Na przykład w jednym z twoich opowiadań wyniki sondaży mówią, że 70% Ukraińców wybiera odpowiedź „Najważniejsze, abym ja miał dobrze, bez różnicy, co dzieje się z krajem”. Gdyby książka ukazała się po pełnowymiarowej inwazji, czy byłoby w niej więcej optymizmu?
Inwazja na pełną skalę przeniosła całą tę rzeczywistość, która wcześniej koncentrowała się wyłącznie w niektórych rejonach obwodu donieckiego i ługańskiego, na wielką część kraju. Nie na całość, ale na dobrą połowę. Dlatego w książce jest także jedna opowieść poświęcona ATO. Rzeczywiście, w społeczeństwie zaszło sporo zmian, ale wszystkie zjawiska opisane w książce – nigdzie nie zniknęły. Jest ich po prostu mniej, są inne, ale są. Ludzie, którym jest wszystko jedno, jaka flaga wisi na budynku administracyjnym – najważniejsze dla nich jest to, aby im było dobrze – tacy nadal istnieją. Oczywiście jest ich mniej, ale są. Dużo jeżdżę po kraju i to wszystko widzę.
Przyznaję, że też pomyślałam, że w tekście jest więcej rzeczywistości niż fikcji i mimochodem zadawałam sobie pytanie, dlaczego nie zostałeś w Polsce, skoro otacza Cię tak nieuleczalna i pesymistyczna rzeczywistość?
Ta książka nie jest o całej rzeczywistości. Chodzi o 15-20%, nie więcej. Kiedy skończyłem studia w Polsce, zaproponowano mi pozostanie tam na studiach doktoranckich, ale odmówiłem, bo za granicą nie czułem się jak w domu. Wydaje się, że wszystko jest tam piękne, ale nie ma poczucia, że jesteś wśród swoich. Pomimo bardzo przyjaznego nastawienia, nadal jesteś traktowany jak obcy. Na Ukrainie, mimo tego wschodniosłowiańskiego bałaganu, oprócz samego „bałaganu”, daje on również wiele możliwości. Dlatego ciekawie się tu mieszka, bo życie jest nieprzewidywalne. Teraz, kiedy trwa inwazja na pełną skalę, często pracuję z zagranicznymi dziennikarzami jako fixer i podróżuję po całym kraju, czasem na front. A kiedy jesteś w pobliżu strefy działań wojennych, jest to dokładnie to miejsce, w którym wszystko opisane w tej książce jest całkowicie nieobecne. Bo ludzie są tam jak najbardziej szczerzy, jak najbardziej przyjaźni, jak najbardziej otwarci i jak najbardziej sobie pomagają. To miejsce, w którym, mimo wielkiego niebezpieczeństwa i ogromu smutku oraz przeżyć, można czuć się najlepiej. .
Być może niedługo rozpowszechni się to na całą Ukrainę?
Nie rozprzestrzeni się. Trzeba za to zapłacić bardzo wysoką cenę, w postaci cierpień, zniszczeń, straty i tak dalej. Ponadto po upływie określonego czasu wszystko wraca do poprzedniego stanu. Mniej więcej rok temu byłem w wyzwolonej Buczy, kiedy właśnie zaczynała się tam ekshumacja masowego grobu. A ja pamiętam Buczę jako nowoczesne miasto z nowymi domami, ale wciąż bez prądu i gazu – które jest po prostu, że tak powiem, odcięte od cywilizacji. Pamiętam, jacy byli wtedy ludzie i jak się wtedy z nimi rozmawiało, i jak Bucza wygląda rok później: absolutnie niczym się nie różni od jakiegokolwiek miasta w czasie pokoju. Oznacza to, że są to zjawiska tymczasowe.
Czyli na kwestię zmian w Ukrainie patrzysz pesymistycznie?
Niekoniecznie. Miałem na myśli przyfrontowy egzystencjalizm, który nie jest wieczny i który przemija, gdy miasto wraca do normalnego życia. A powszechne społeczne zmiany to już inny temat. Na przykład, jeśli mówimy o języku ukraińskim, bardzo dobrze pamiętam, jak po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę ogromna liczba ludzi przeszła na ukraiński. Próbowali, mówili, wstydzili się, że mówią po rosyjsku. Teraz nastąpiło lekkie załamanie: pewna liczba osób, które wtedy próbowały przejść na ukraiński lub przynajmniej wstydziły, teraz zupełnie spokojnie mówią po rosyjsku. Myślę, że dziesięć procent osób, które zaczęły mówić po ukraińsku, nigdy w życiu nie przestawi się z powrotem na rosyjski. Natomiast istnieje również odsetek, który się z tego wycofał. Dlatego wszystkie te zmiany idą tak, jak idą. Oczywiście w wielu kwestiach niesamowicie przyspieszyły, ale nie będzie takiego przełącznika, który nagle przekształci cały kraj w absolutnie idealny obraz.
A jak twoją książkę przyjęto w Ukrainie?
Paradoks polega na tym, że na Ukrainie były tylko jakieś dwa odgłosy i nie były one poświęcone samej książce, tylko faktowi, że została wydana. Jakaś pełna recenzja tej książki w Ukrainie nigdy się nie ukazała.
Obracasz się jednak w środowisku pisarzy, poetów i intelektualistów. Jak Twoi znajomi zareagowali na twój tekst?
Mówili, że się ubawili. Ołeh Kocarew w swoim komentarzu napisał, że to coś pomiędzy Ostapem Wysznią a Łesiem Poderwianskim.
I jak ci się podoba to porównanie?
Kocham Poderwianskiego, a Wyszni nienawidzę.
Dlaczego?
Ponieważ był oportunistycznym radzieckim autorem. Co jak co, ale w tym tekście walczyłem z każdym koniunkturalizmem.
Zdanie „Jeszcze Ukraina nie umarła, póki Polska kwitnie” naprawdę mnie rozbawiło. Co miałeś na myśli?
Była to opowiadanie o resentymencie ze strony różnych krajów, które władały jakąś częścią terytorium współczesnej Ukrainy. Dlatego to zdanie nie różni się od wszystkich innych fraz naznaczonych resentymentem.
A teraz kwestia stosunków ukraińsko-polskich. Czy zauważyłeś, że stosunek do Polski i Polaków w Twoim otoczeniu zmienił się jakoś w ostatnich latach?
Zawsze był pozytywny.
A jak jest postrzegana w Ukrainie polska literatura? Nie zważając na to, że Polacy wolą literaturę faktu, a Ukraińcy beletrystykę.
Kiedy pracowałem w wydawnictwie, tłumaczyliśmy wiele reportaży: Mariusza Szczygła, Jacka Hugo-Badera, Witolda Szabłowskiego i innych. Ten gatunek stał się dość popularny w Ukrainie. To jeden z takich przykładów wpływu literatury polskiej na ukraińską.
A czy to samo można powiedzieć o poezji? Wydaje mi się, że polska poezja także miała wpływ na ukraińską.
Absolutnie nie. W Ukrainie poezja zmienia się pod wpływem czynników wewnętrznych. Na przykład jest dużo epigonów Żadana. To on zapoczątkował modę na wolne wiersze, choć nie tylko on je pisze. Wolny wiersz Żadana jest naśladowany przez wielu. Być może tacy polscy poeci jak Marcin Świetlicki i Rafał Wojaczek mają jakiś wpływ na ukraińską poezję, ale raczej w ograniczony i niszowy sposób.
Nad czym teraz pracujesz?
Nad książką o wojnie. To już w stu procentach literatura faktu, którą można brać za dobrą monetę. Będzie to książka z wywiadami, pokazująca osobistą historię wojny z różnych perspektyw. Z różnych perspektyw ludzi, dla których wojna nie jest profesją. W tej książce nie będzie zawodowych żołnierzy, ale będą ochotnicy, którzy postanowili zostać żołnierzami. Będą to przedstawiciele różnych regionów i różnych profesji: od cyber-oporu, rozminowywania i wolontariatu przy odbudowie, po dzieci, które robią coś, by zebrać pieniądze dla wojska. Będą to 24 wywiady zebrane w książkę. Jest już prawie na ukończeniu.
Rozmawiała Ołeksandra Iwaniuk