„Piszą nam takie słowa podziękowania, że nie wiem, jak mi przez dwa lata tej pracy nie zabrakło łez”. Założycielka „Martynki” Nastia Podorożna opowiada, jak pomaga uchodźczyniom – Nasz Wybir – Portal dla Ukraińców w Polsce

„Piszą nam takie słowa podziękowania, że nie wiem, jak mi przez dwa lata tej pracy nie zabrakło łez”. Założycielka „Martynki” Nastia Podorożna opowiada, jak pomaga uchodźczyniom

Yulia Kyrychenko
5 lutego 2024
„Piszą nam takie słowa podziękowania, że nie wiem, jak mi przez dwa lata tej pracy nie zabrakło łez”. Założycielka „Martynki” Nastia Podorożna opowiada, jak pomaga uchodźczyniom

Ukrainka Nastia Podorożna mieszka w Polsce od dawna – studiowała w Krakowie. Prowadziła podcast o edukacji seksualnej, współpracowała jako dziennikarka z wieloma ukraińskimi redakcjami. Po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę pomogła ewakuować swoją rodzinę z Ukrainy do Polski. Podczas tej akcji Nastia zdała sobie sprawę, ile przeszkód napotykają uciekające przed wojną kobiety. Tak zrodził się pomysł “Martynki” – bota na Telegramie, który przez całą dobę przyjmował pytania i pomagał w różnych sprawach. Teraz „Martynka” rozrosła się i nie tylko pomaga uchodźczyniom, ale także doradza w kwestiach edukacji seksualnej. Juliana Skibicka rozmawiała z Nastią o tym, jak pracuje, z jakimi trudnościami się boryka i czego chce od „Martynki” w przyszłości.

Opowiedz, jak pojawił się pomysł „Martynki”?

Mieszkałam w Polsce od 2014 roku. Tuż przed tym, zanim zaczęła się wojna na pełną skalę, przyjechałam do Ukrainy. Chciałam na wszelki wypadek być blisko rodziny, a konkretnie siostry i jej dzieci. Kiedy wybuchła wojna, pomagałam siostrze wywieźć dzieci. Chodziłam z nimi wszędzie, tłumaczyłam dla nich w różnych instytucjach, pomagałam w sporządzaniu dokumentów, chodziliśmy do lekarzy. Wtedy pomyślałam, że moja rodzina miała szczęście – mają mnie, mieszkam w Polsce od dawna, więc łatwiej im wyjechać. A wiele osób nie ma takiej pomocy.

Nastia Podorożna

Gdy tylko przekroczyłam granicę, napisałam na portalach społecznościowych – proszę o przekazywanie mojego konta na Telegramie każdemu, kto chce porozmawiać o życiu w Polsce. Zaczęły do mnie pisać nieznane mi osoby. Pamiętam, że napisała kobieta z Charkowa, która siedziała w piwnicy i zastanawiała się, czy powinna jechać do Polski.

Potem dostałam pracę jako wolontariuszka w mediach dla Ukraińców w Polsce, poproszono mnie o zrobienie wywiadu z przedstawicielami organizacji walczącej z handlem ludźmi. Opowiadali o tym, co się teraz dzieje: masowych porwaniach, oszustwach. Byłam pod dużym wrażeniem. Bo sama  także wyjechałam z Ukrainy i okazuje się, że to podstawowe bezpieczeństwo wcale nie było priorytetem. Myśleliśmy o zupełnie innych rzeczach: gdzie będziemy mieszkać, działać w wolontariacie, jak możemy przydać się w czasie wojny. Nie myśleliśmy jednak o tym, że podczas tej podróży możemy zostać oszukani. I że tak naprawdę nikt nikogo nie sprawdza. Każdy może powiedzieć, że jest wolontariuszem, zabrać grupę uchodźców do samochodu i pojechać gdziekolwiek.

Pomyślałam, że fajnie byłoby stworzyć bota na Telegramie, który będzie miała wygląd  twojej koleżanki. Ale będzie to organizacja, która będzie wiedziała, co się z tobą dzieje, która może doradzić ci w kwestiach bezpieczeństwa, do której możesz zrzucać swoją geolokalizację. I która będzie w stanie, jeśli zajdzie taka potrzeba, poinformować władze. Mój były chłopak znalazł znajomego, który znał kogoś, kto potrafiłby stworzyć takie chatboty. Tak wszystko się zaczęło. Był marzec 2022 roku.

O ile wiem, nazwałaś tego bota „Martynka”, bo wiąże się to z twoją osobistą historią?

Martyna to moja najmłodsza siostrzenica. Z trzech siostrzenic jest najodważniejsza, zawsze broni wszystkich na placu zabaw, a jest przy tym najbardziej chudziutka, maleńka i drobniutka. Pomyślałam więc, że będzie to idealne imię dla takiej pomocniczki. Awatar “Martynki”, który namalowała moja siostra to portret naszej siostrzenicy.

 

Na początku chciałam, aby serwis nazywała się Martyna, bo nie lubię zdrobniałych, pieszczotliwych imion. Ale Martyna-bot był zajęty. I tak wpadłam na Martynkę. Początkowo irytowało mnie, że to takie infantylne imię. Teraz brzmi super organicznie, nie wyobrażam sobie niczego innego. Nazwa to jedna z najszybszych i ogólnie najbardziej udanych historii, jaka przytrafiła się „Martynce”. Wszystko inne było dużo trudniejsze.

Jaką pomoc oferowałaś na początku?

Na początku przedstawiałam to tak: pomagam w ewakuacji, przesyłam zasady bezpieczeństwa, które wówczas konsultowałam z organizacją pomagającą ofiarom handlu ludźmi. W razie potrzeby, jeśli doszło do przestępstwa, pójdę z tobą na policję.

Pomysł z policją narodził się nie bez powodu. Kiedy miałam 20 lat, byłam studentką w Krakowie – na środku ulicy zaatakował mnie mężczyzna i próbował zgwałcić. Przeszłam przez cały cykl: zadzwoń na policję, policja ci nie wierzy, policja robi ksenofobiczne żarty, policja odnajduje przestępcę jeszcze tej samej nocy, ale wypuszczają go, bo cię nie zgwałcił. W rzeczywistości jest to nielegalne – powinien zostać zatrzymany. Przechodziłam przez przesłuchania i badania, żeby sprawdzić, czy w ogóle jestem zdrowa psychicznie. Przeszłam przez bardzo dziwną rozprawę sądową, podczas której adwokatka tego mężczyzny poprosiła, abym na jej piersiach pokazała, gdzie mnie dotykał. Przeszłam przez to wszystko jako emigrantka. Jednocześnie trzeba było mówić po polsku i być „dobrą ofiarą”, której uwierzą.

Dlatego od razu zaświeciła mi się lampka, że ​​uchodźczynie będą pokrzywdzone. A one w ogóle nie znają języka. A ja mogę iść i komuś pomóc. Tak, jak chciałam, żeby swego czasu ktoś mi pomógł, ale niestety niewiele osób było przy mnie.

Na początku zajmowałaś się tym sama. Czy nie obawiałaś się, że nie podołasz i „nie pociągniesz”?

Stworzenie „Martynki” to „szaleństwo i odwaga”. Tak naprawdę nie wiesz, jakie będą pytania, ale dzieje się największa tragedia w twoim życiu. Nic nie może być bardziej straszne. Nad głowami twoich rodziców przelatują rakiety. Wszystko, co robisz, wydaje się niewystarczające. Twoja potrzeba bycia użytecznym jest większa niż twoje możliwości. Z pewnością, do maja lub czerwca 2022 roku na infolinii byłam tylko ja i tylko ja odpowiadałam na wszystkie wiadomości. Nie spałam w nocy, nie wyłączałam powiadomień w telefonie. Pierwszy raz wyłączyłam je na noc w listopadzie, kiedy pojechałem do Nowego Jorku i ze względu na różnicę stref czasowych nie miało to sensu.

Nastia Podorożna otrzymuje nagrodę Moonshot Awards 2022 dla społecznych start-upów i inicjatyw tworzonych przez młodzież w kategorii „Emergency Response”, Nowy Jork, 2022

Ale tak naprawdę nie byłam sama. Filmik nagrała dla mnie dziewczyna mojego brata, jest operatorką.

Wszyscy bardzo chcieliśmy zostać wolontariuszami, nie tylko ja miałam takie odczucia. Dlatego dosyć łatwo było znaleźć ludzi, którzy chcieli pomóc.

Jak  działała „Martynka” w pierwszych dniach? Ile było zapytań i czego dotyczyły?

Dużo pisali o ewakuacji. Pytali: czy moim zdaniem, można zaufać przewoźnikom, którzy zapisują z zagranicy? Było wiele osób, które były zdezorientowane. Wiele pytań o krewnych, dokumenty. Czy mogę na przykład zabrać młodszą siostrę, jeśli jej rodzice są pod okupacją?

Szukałam odpowiedzi na te wszystkie pytania. Swoją siłę czułam w tym, że mówię po polsku, wiele rzeczy mogę wygooglować, zadzwonić i mówić po polsku. To nie jest bardzo trudna praca. Ale historie ludzi same w sobie były przerażające.

Wiosną jedna dziewczyna potrzebowała antykoncepcji awaryjnej. Myślałam, że dobrze wiem, jak to działa w Polsce. Bo pisałam o tym nie raz. Okazało się, że nic, co opisałam jako dziennikarka, tak szybko nie działa. Pisałam w komentarzach: ludzie, czy ktoś w ogóle rozumie, jak realnie można uzyskać antykoncepcję awaryjną, jeśli nie ma pieniędzy na prywatną wizytę u lekarza?

А kiedy „Martynka” zaczęła się rozszerzać?

Pierwsza wolontariuszka przyszła pracować za darmo. A potem koleżanka pomogła mi napisać pierwszy wniosek o grant. W ten sposób zdobyłam pierwsze 10 tysięcy dolarów! To było latem [2022 roku]. I pomyślałam: „Mój Boże, tu jest za co jeść! Nawet pierwszej wolontariuszce!”

A ile ludzi obecnie dla was pracuje?

W trzonie zespołu – osiem osób. I to wliczając psychologów, którzy też z nami pracują.

A jak zmieniły się w tym czasie pytania? Minęły już dwa lata.

Obecnie na gorącą linię otrzymujemy miesięcznie od 80 do 100 pytań. O ewakuację już prawie nikt nie pyta. Około 20% zapytań dotyczy pomocy psychologicznej. Ta prośba cieszy się niezmiennie dużą popularnością, zmieniła się jedynie liczba. Obecnie udzielamy ponad 200 godzin bezpłatnych konsultacji psychologicznych miesięcznie. To naprawdę dużo. I drogo. Generalnie, pomoc psychologiczna to jedna z największych pozycji naszych wydatków w budżecie.

Zwiększyła się liczba zapytań związanych z przemocą. Pierwsza fala takich kwestii rozpoczęła się pod koniec lata ubiegłego roku. Ogólnie rzecz biorąc, lato jest dla nas taką smutną porą roku. Latem wzrasta liczba przypadków przemocy domowej. Jakie są te sytuacje? Na przykład „z powodu wojny zeszłam się z chłopakiem, którego znałam od miesiąca. Okazał się albo alkoholikiem, albo sprawcą przemocy, a ja znalazłam się w sytuacji ekonomicznego uzależnienia od niego. Szybko zdałam sobie sprawę, że muszę wyjechać, ale nie mam już gdzie mieszkać”. A dzieje się tak coraz częściej, bo coraz więcej ludzi się o nas dowiaduje.

Są sytuacje, gdy kobieta poznaje za granicą mężczyznę, zakochuje się. A potem okazuje się, że on na przykład jest narkomanem,  podaje jej narkotyki i zmusza do czegoś. Pracowaliśmy z takimi problemami. Minęło dużo czasu, zanim te kobiety zaczęły szukać pomocy. Od drugiej połowy tego roku zaobserwowaliśmy wzrost liczby zapytań dotyczących szczególnie handlu ludźmi. Historie typu „Zmuszają mnie do pracy przed kamerą internetową”, „Sprzedaje się mnie innym”, „Sprzedaje się seks ze mną”. Dlatego wzmocniliśmy pomoc prawną.

I ostatni trend, o którym wspomnę – to prawa reprodukcyjne. Jedną z głównych spraw, którymi zajmuje się „Martynka”, jest opowiadanie o tym, jak działa awaryjna antykoncepcja, jak jest bezpieczna i jak ją prawidłowo stosować. Ludzie dosłownie pytają: czy wypadnie mi macica? Bo czytają w Internecie, że tak się stanie. Nagle „Martynka” stała się niemal jedyną organizacją zajmującą się edukacją aborcyjną w języku ukraińskim.

Polska nie jest najlepszym krajem do prowadzenia takich działań. Jak trzeba balansować, aby nie naruszyć polskiego prawa i jednocześnie pomagać ludziom? Tym bardziej, że nie jesteś obywatelką Polski i w zasadzie zajmowanie się takimi sprawami jest dla ciebie jeszcze bardziej niebezpieczne.

To pierwsze, co słyszę w hejterskich komentarzach: jakie masz prawo zajmować się czymś takim, skoro Polacy zdecydowali, że nie można przerywać ciąży? Czas cię deportować,  czas iść w Ukrainie do okopów.

А piszą to Ukraińcy, czy Polacy?

Wiesz, „idź do okopów” usłyszałam od ludzi z USA. Myślę tylko: o mój Boże, co za zły pomysł, co będę robić w okopach? Żadna z moich życiowych umiejętności dosłownie nie przyda się w rowie. Ludzie często mi mówią: jesteś emigrantką, jakie masz prawo otwierać usta, nie boisz się o swój status.

Kiedy pomagasz ludziom, ważne jest, aby nie wpaść w niebezpieczną sytuację i nie zaszkodzić swojemu zdrowiu. Możesz wykazać się lekkomyślnością, pójść, kupić pigułki aborcyjne i rozprowadzić je wśród uchodźczyń. Ale to naraża wszystkich pod rząd na ryzyko. I to jest nierozsądne.

Jako dziennikarka doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co jest w Polsce legalne. Rozmawiałam kiedyś z prawnikiem na temat różnicy pomiędzy pomaganiem przy aborcji, a informowaniem o aborcji. Informowanie na temat aborcji jest legalne, ale pomoc w aborcji jest nielegalna. I to musi być zrównoważone.

Moja koleżanka Justyna Wydrzyńska dostała, zdaje się, 8 miesięcy prac społecznych za pomoc w aborcji, bo wysłała pigułki aborcyjne w kopercie innej osobie. Tak nie można robić, my tak nie robimy, nikomu nie wysyłamy tabletek, to nielegalny obrót lekarstwami.

Dosłownie kilka miesięcy temu pomogliśmy pewnej osobie urodzić dziecko. Swoją inicjatywę nazwałam na cześć innego dziecka – mojej siostrzenicy. Mam wykształcenie pedagogiczne, bardzo kocham dzieci, wiem, że przebywanie z dziećmi to moja super mocna strona. Celem naszej organizacji jest, to aby ludzie byli szczęśliwi, a nie to, żeby robili aborcje.

Zdaję sobie sprawę, że w odniesieniu do mnie, w zasadzie też wszystko może się przydarzyć. Jeśli jakiś działacz zdecyduje się napisać na mnie donos, trzeba będzie się z tym uporać. Wiem, żyję ze świadomością tego ryzyka. Nie rozstaję się z tym. Martwię się o swoje zdrowie, chodzę na psychoterapię, biorę leki antydepresyjne i „jadę dalej”.

Pomaganie ludziom jest dla mnie o wiele bardziej pełne zasobów  i ważniejsze. Piszą nam takie słowa podziękowania, że ​​nie wiem, jak mi przez dwa lata tej pracy nie zabrakło łez. Mam jasny kompas moralny: wiem, że jestem ze sobą szczera i nie robię nic złego. To jest dla mnie ważne.

Opowiedz, co myślisz o przyszłości? Jakim widzisz rozwój „Martynki”?

Bardzo mną wstrząsnęło, gdy uświadomiłam sobie, że niewiele osób zajmuje się edukacją aborcyjną. Wiem, że to bardzo kontrowersyjna historia. Darczyńcy często nawet odmawiają nam pieniędzy dlatego, że w tym pomagamy.

W edukacji seksualnej jest ważny punkt – wystarczy opowiadać mega proste historie z nauki, przedstawiać mega proste fakty, a u ludzi od razu pojawia się świadomość. Życie staje się dużo łatwiejsze. Czuję tę magię. Dlatego nadal będziemy edukować na temat aborcji, nawet jeśli, daj Boże, aborcja zostanie w Polsce zalegalizowana, przynajmniej do 12. tygodnia ciąży.

Widzę ogromną siłę w tym, że dajemy uchodźcom poczucie sprawczości. Mieliśmy wiele przypadków, gdy przychodziły do nas dziewczyny, które, na przykład, zostały zgwałcone,  my zapewniliśmy im pomoc, a po pewnym czasie one przyprowadzają koleżanki, które również zostały zgwałcone. To już jest bardzo mocna historia: teraz pomaga jej przyjaciółka, a im obojgu pomaga już „Martynka”.

Ostatnią rzeczą, którą zaczęliśmy robić, była edukacja polityczna uchodźców. Wprowadzamy człowieka w jego prawa, wolności, sposoby rozwiązywania problemów życia społecznego i tym podobne rzeczy. Oczywiście nie namawiamy nikogo do głosowania, ponieważ zgodnie z prawem uchodźcy za granicą nie głosują.

Informujemy na przykład uchodźców, że w Polsce jest rzecznik praw pacjenta. Na Ukrainie nie ma takiej instytucji. I jeśli ginekolog podczas wizyty zapyta, dlaczego w wieku 20 lat uprawiasz seks, to powinnaś napisać skargę do rzecznika praw pacjenta. Można to zrobić niezależnie od narodowości lub obywatelstwa. Nawet jeśli ginekolog nie otrzyma żadnych sankcji i tak u rzecznika praw pacjenta jest już skarga. Wtedy organizacje takie jak „Martynka” rozmawiając z władzami, mówią: spójrzcie, ile skarg jest u rzecznika praw pacjenta.

Ukazujemy masowość pewnych zjawisk. I naprawdę możemy mieć wpływ na to, że nasze córeczki i moja Martynka trafią później do normalnych ginekologów. Wielu z nas przybyło do tego kraju tymczasowo jako uchodźcy. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy być źle traktowani. I naprawdę możemy zmienić ten stan rzeczy, aby następnym pokoleniom na pewno żyło się lepiej.

Rozmawiała Juliana Skibicka