W ubiegłym roku Ukraina znalazła się w centrum światowych wydarzeń. Dzięki ciężkiej pracy zarówno ukraińskich, jak i zagranicznych dziennikarzy, rosyjska agresja wciąż jest na pierwszych stronach wielu światowych mediów. Wojna w Ukrainie prawdopodobnie znajdzie się też w przyszłych podręcznikach studentów dziennikarstwa.
Początek marca 2014 roku. Trwa rosyjska operacja wojskowa mająca na celu aneksję Krymu. Niedaleko Symferopola, we wsi Perewalne, znajduje się ukraińska wojskowa baza, którą otoczyło rosyjskie wojsko. Ale niektóre zachodnie media nie spieszą się z nazywaniem rzeczy po imieniu.
– Powiedz mi, kto tu jest kim? – pytał nas wtedy jeden z zachodnich dziennikarzy.
Rosyjscy żołnierze nie mieli identyfikacyjnych naszywek. Federacja Rosyjska oświadczyła, że na półwyspie działają lokalne siły samoobrony. Kremlowskiej propagandzie sprzyjało używanie przez media sformułowań typu „zielone ludziki”, „nieokreślone osoby w polowych mundurach”. A jednak trzeba było sporej dozy ignorancji, by uwierzyć, że profesjonalni wojski, dobrze uzbrojeni i wyposażeni, w mundurach oddziałów powietrznodesantowych, mogą być jakąś lokalną samoobroną.
Zachodnie media odkrywają Ukrainę
Mimo, że Ukraina jest niepodległa od 1991 roku, przez wiele lat Zachód, w tym media, patrzyły na nią przez rosyjski pryzmat. Z wielką Rosją, jako spadkobierczynią ZSRR, wszystko było jasne – wszyscy znali Moskwę przynajmniej ze słyszenia. Mantra: „z Rosją trzeba się liczyć” powtarzana jest od lat. Przez długi czas Ukrainę i jej mieszkańców uważano za kresy „wielkiej Rosji”. Ukraina pojawiała się w zachodnich mediach, gdy coś się działo – na przykład w kwestii broni jądrowej. Nikt nie miał wątpliwości, że pozostawienie głowic nuklearnych w tak niestabilnym kraju jest „zbyt niebezpieczne”. Jeśli już pisano o Ukrainie, to często z rosyjskiego punktu widzenia. Fakt ten nie dziwi, ponieważ praktycznie wszystkie najważniejsze zachodnie redakcje miały swoje biura w Moskwie. A Kijów nie był zbyt „atrakcyjny” dla zachodnich środków masowego przekazu, z wyjątkiem agencji informacyjnych. Powszechnie uważano, że moskiewski korespondent z łatwością może pisać o Ukrainie.
Sami Ukraińcy potrafili jednak przyciągnąć uwagę opinii publicznej, a więc i mediów. Tak było w 2004 roku, kiedy wybuchła Pomarańczowa Rewolucja. Jedno z odkryć Zachodu: okazuje się, że w Ukrainie mieszkają ludzie, którzy różnią się od Rosjan i chcą być częścią zachodniego świata, a nie nowego ZSRR. Zainteresowanie to nie przerodzi się jednak szybko w coś trwałego, podejście zachodnich mediów pozostaje niezmienne.
Ukraińcy ponownie zaskoczyli świat w 2013 roku, kiedy pod europejskimi hasłami udali się na Majdan. Kolejna ukraińska rewolucja przyciągnęła uwagę mediów całego świata. Tym bardziej, że protest zakończył się krwawą próbą pacyfikacji demonstrantów przez władze. Późniejsze wydarzenia, zwłaszcza aneksja Krymu i wojna na Donbasie, nie pozwoliły zachodnim mediom zapomnieć o Ukrainie.
Można powiedzieć, że nigdy wcześniej nie było takiego zainteresowania ze strony zachodnich mediów Ukrainą, jak w latach 2014-2015. Pracowało wtedy wielu dziennikarzy i ekip telewizyjnych. Ale to zainteresowanie stopniowo zanikało, zwłaszcza, gdy walki przekształciły się w 2015 roku w wojnę pozycyjną. Taka jest logika przedłużających się konfliktów, które przestają budzić zainteresowanie. Świat nie stoi w miejscu, uwaga przenosi się na inne tematy. Jednak to wieloletnie zainteresowanie Ukrainą przyniosło efekty. Pojawiło się więcej zachodnich dziennikarzy, którzy zaczęli bardzo dobrze rozumieć ukraińską rzeczywistość. Co więcej, część z nich pozostała w Kijowie i kontynuowała starania o zwrócenie zainteresowania zachodnich odbiorców ukraińską tematyką. Jednak, w tym samym czasie, duże zachodnie redakcje nadal nie widziały sensu otwierania swoich biur w Kijowie, a ich moskiewscy korespondenci nadal pisali o Ukrainie.
Ukraina – główny punkt na medialnej mapie świata
Fundamentalne zmiany można było zaobserwować w 2021 roku. Wiosną tego roku zachodnie media zaniepokoiła koncentracja rosyjskich wojsk wzdłuż ukraińskich granic. Ich źródła w Waszyngtonie i Londynie mówiły o możliwej inwazji. W Ukrainie znów pojawiają się zachodni dziennikarze, ale wojny nie ma. Jesienią 2021 roku amerykańskie media ponownie napiszą o przygotowaniach Rosji do wojny. Do Kijowa znów zaczynają przyjeżdżać dziennikarze – różni – z doświadczeniem i bez.
Można jednak powiedzieć, że tym razem, inaczej niż w 2014 roku, jako pierwsi zareagowali zachodni dziennikarze, ostrzegając opinię publiczną przed zagrożeniem. Wielu z nich już w okresie styczeń-luty przeniosło się na wschód.
24 lutego 2022 roku w Ukrainie pracowało już wielu dziennikarzy z Zachodu. Od samego początku, wraz ze swoimi ukraińskimi kolegami, informowali o rosyjskiej agresji. Było to bardzo ważne, gdyż pomogło zmobilizować międzynarodową opinię publiczną do wspierania Ukrainy.
Kadry rosyjskich zbrodni w Buczy i innych miejscach odegrały ważną rolę w kształtowaniu narracji o wojnie, w której Rosja jest agresorem, a Ukraina ofiarą. Podobnie działały informacje o bohaterskim oporze Ukraińców. Pomimo znacznej przewagi liczebnej Rosjan, Ukraińcy zdołali obalić wcześniejsze narracje zachodnich ekspertów o tym, że Kijów upadnie w ciągu tygodnia.
Różnice w możliwościach i modelach pracy
Już w 2014 roku można było zauważyć ogromną różnicę odnośnie możliwości pracy dziennikarzy, w szczególności zachodnich i niezależnych dziennikarzy ukraińskich i polskich. Była to przede wszystkim kwestia budżetów, która pozwalały zachodnim dziennikarzom na znacznie większą operatywność.
W przypadku pracy polskich dziennikarzy – freelancerów, i nie tylko, ale także niezależnych ukraińskich dziennikarzy, w 2014 roku powstał specyficzny model współpracy, który bardzo dobrze się sprawdził. Wspólne wyjazdy kilku osób umożliwiły podział kosztów. Polscy dziennikarze zajmujący się Ukrainą również nie potrzebowali usług fixerów i tłumaczy, co znacznie obniżało koszty. Na tym polegała ich przewaga nad wieloma zachodnimi kolegami. Polscy korespondenci, którzy od dawna mieli do czynienia z Ukrainą i współpracowali z ukraińskimi kolegami, dobrze rozumieli kontekst. Nie zadawali pytań podanych na początku tekstu „A kto tu jest kim?”.
Wyzwania, przed którymi stoją dziennikarze pracujący w Ukrainie znacznie wzrosły wraz z rosyjską inwazją. Duże zachodnie redakcje dysponują solidnymi budżetami i mogą wysłać nawet kilka licznych ekip. Ma to oczywiście wpływ na jakość materiałów. Aby zrozumieć, o jakich kwotach mówimy, można podać przykład jednego z zachodnich telewizyjnych kanałów. Tylko za okres od marca do września 2022 roku wydał pół miliona euro na zakwaterowanie swoich ekip w jednym z drogich kijowskich hoteli. Do tego dochodzą koszty wynajmu dużych terenowych SUV-ów, pracy kierowców/ochroniarzy i montażystów, a także odpowiednie wynagrodzenia dla samych dziennikarzy, którzy w większości przypadków pracują w systemie zmianowym.
Większość ukraińskich i znaczna część polskich dziennikarzy może o tym wszystkim tylko pomarzyć. Na samym początku rosyjskiej inwazji problemem dla wielu ukraińskich i polskich dziennikarzy były nawet kamizelki kuloodporne, hełmy i apteczki taktyczne. Na przykład jeden z dziennikarzy z Charkowa, który w marcu pomagał zagranicznym kolegom, udał się na peryferie dotkniętego ostrzałem rosyjskiej artylerii miasta, ubrany w kamizelkę kuloodporną wykonaną podczas Majdanu w 2014 roku. Chroniła tylko przed gumowymi kulami i niczym więcej. Na szczęście, dzięki pomocy ukraińskich i zagranicznych fundacji oraz dziennikarskich stowarzyszeń problem został stosunkowo szybko rozwiązany. Wyszukiwano niezbędnego sprzętu w Europie i dostarczano go na Ukrainę.
Wraz z początkiem rosyjskiej agresji wielu doświadczonych ukraińskich dziennikarzy, którzy od 2014 roku relacjonowali wojnę na Donbasie, pojechało walczyć w obronie kraju. Niestety wielu z nich zginęło. Z drugiej strony, duże zapotrzebowanie na fixerów, czyli osoby pomagające zagranicznym dziennikarzom w zdobywaniu kontaktów i często będących tłumaczami, zmusiło wielu ukraińskich dziennikarzy do wyboru tego typu pracy. W zeszłym roku ze smutkiem pisała o tym ukraińska dziennikarka Anastazja Stańko, która relacjonuje wojnę od 2014 roku. Jej także zaproponowano, aby została fixerem. Jednak, zdaniem Anastazji, to ukraińscy dziennikarze powinni mówić o historycznych wydarzeniach w ich kraju. Nie należy się jednak dziwić wyborom, bo wystarczy porównać zarobki w ukraińskich mediach i stawki fixerów. Wynagrodzenie za te ostatnie sięga często 300 dolarów dziennie. Ponadto, znaczna ich liczba ma status pracowników (producentów) w zachodnich ekipach.
Biurokracja i bezpieczeństwo w czasie wojny
Wojna rządzi się swoimi prawami i jasne, że wojskowa administracja ogranicza działania dziennikarzy. Wiąże się to na przykład z uzyskaniem odpowiednich akredytacji. Ze względu na dużą liczbę zagranicznych dziennikarzy czas ich wydania wydłuża się. Pojawiają się inne problemy. Aby zrozumieć skalę, podam przykład z własną akredytacją. Na początku rosyjskiej pełnowymiarowej inwazji dokument nr 302 otrzymałem niemal natychmiast. Jednak moi koledzy musieli czekać znacznie dłużej. Od 1 maja obowiązują nowe zasady – przedłużono numerację dokumentów i teraz moja nowa akredytacja ma numer 18020.
Wprowadzono również nowe ograniczenia w dostępie do linii frontu i obszarów przyfrontowych. Z zasady, ograniczenia są zrozumiałe, ale czasami rodzą się wątpliwości. Tak było na przykład w listopadzie po wyzwoleniu Chersonia, gdzie początkowo dziennikarzom zabroniono wjazdu. W tym samym czasie udali się tam wolontariusze i zwykli ludzie. W efekcie, dziennikarze, którzy „nielegalnie” wjechali do miasta, zostali pozbawieni akredytacji. Po pewnym czasie pozwolenia zostały przywrócone, ale sytuacja wywołała ożywione dyskusje wśród pracujących w Ukrainie przedstawicieli mediów.
Oczywiście, kwestie bezpieczeństwa są niezwykle ważne. Od początku agresji podczas wykonywania swych obowiązków zginęło dziesięciu dziennikarzy. Kilka dni temu pod Chersoniem zginął ukraiński dziennikarz Bohdan Batik, który pomagał włoskiemu korespondentowi La Repubblica. W dziennikarskim środowisku toczą się dyskusje, czy zespół popełnił błąd, ignorując ostrzeżenia ukraińskich wojskowych. Ponadto, ukraiński dziennikarz nie miał na sobie kamizelki kuloodpornej.
Można zauważyć różnicę w podejściu do przedstawicieli głównych światowych mediów i innych, mniej znaczących redakcji. Na przykład – dziennikarzom ze znaczących mediów czasami łatwiej dostać się na pierwszą linię lub uzyskać dostęp do rozmówców. To ostatnie jest w dużej mierze związane z polityką informacyjną prowadzoną przez Kancelarię Prezydenta Ukrainy i inne struktury. Wiadomo, że międzynarodowi partnerzy posiadają różne kategorie ze względu na poziom udzielanej przez nich pomocy. Znajduje to odzwierciedlenie w dostępie mediów do informacji. Na przykład, uzyskanie wywiadu z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim jest łatwiejsze dla przedstawicieli największych amerykańskich czy brytyjskich redakcji lub dziennikarzy z tych krajów, od których może zależeć decyzja o dostawie konkretnego uzbrojenia. Jak powiedział w lutym sam prezydent Zełenski – Polska jest jednym z najbliższych sojuszników Ukrainy i zgadza się na wszystko, o co prosi Ukraina. Dlatego nie warto tracić czasu na polskie media. Niestety, tak wygląda wojenny pragmatyzm.
To jednak nie jedyny problem polskich dziennikarzy. Część z nich, na fali zrozumiałych emocji, postanowiła połączyć pracę dziennikarską z wolontariatem w ukraińskiej armii. To pomaga Ukrainie, ale takie połączenie nie jest najlepszą opcją dla tych, którzy wojnę relacjonują. To zupełnie nie do pomyślenia z punktu widzenia zachodniej polityki redakcyjnej. Bez względu na to, jak to zabrzmi, dziennikarz ma obowiązek pozostawania w swojej pracy bezstronnym. Jego główną „bronią” jest informacja. Tak czy inaczej, połączenie wolontariatu z dziennikarstwem skutkuje w praktyce niezbyt wysokiej jakości materiałami, w których widzimy przede wszystkim dziennikarzy, ich przygody i emocje, a nie opisywanie wydarzeń.
Utrzymać zainteresowanie
W lutym tego roku zapytałem korespondenta Wall Street Journal w Ukrainie, czy wśród ich czytelników spada zainteresowanie Ukrainą. Odpowiedział, że w tej chwili nie spada, ale wszystko zależy od tematów. Bez względu na to, jak okrutnie to brzmi – po Buczy kolejne rosyjskie zbrodnie nie robią już na czytelnikach takiego wrażenia. Z kolei koledzy z niemieckich mediów twierdzą, że, przynajmniej w telewizji, Ukraina dalece nie jest zawsze tematem numer jeden w reportażach.
To wszystko nie zmienia faktu, że Ukraina nadal cieszy się dużym wsparciem ze strony środków masowego przekazu. Jeszcze nigdy w historii niepodległej Ukrainy tylu dziennikarzy nie spotkało się z tym krajem. Nareszcie w Kijowie otworzyły się biura znanych zachodnich redakcji. Niestety, stało się to w tragicznym momencie jej historii. A jednak, ten efekt „spotkania” może pomóc Ukrainie nawet po zakończeniu wojny.
Piotr Andrusieczko, Kijów