Nikt nie jest wyspą. Wywiad z Olią Mychajliuk – Nasz Wybir – Portal dla Ukraińców w Polsce

Nikt nie jest wyspą. Wywiad z Olią Mychajliuk

26 kwietnia 2023
Nikt nie jest wyspą. Wywiad z Olią Mychajliuk

Materiał ten jest dostępny również w języku ukraińskim/
Цей текст також можна прочитати українською мовою

Olia Mychajliuk to multidyscyplinarna artystka, współzałożycielka agencji ArtPole, która zrzesza artystów działających w różnych dziedzinach — plastyków, muzyków, performerów, pisarzy. Od dwóch miesięcy Olia jest rezydentką Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie. Od 21 lutego, w każdy wtorek, w Laboratorium Ujazdowskim odbywały się spotkania-dyskusje pod wspólną nazwą “Ukraina. Nie tylko o wojnie”. Ich uczestnicy mogli zobaczyć stare i nowe prace artystki, zagłębić się w ukraiński kontekst różnych lat i regionów oraz podzielić się własnymi doświadczeniami i odczuciami.

Z Olią rozmawiamy w przeddzień finałowego spotkania cyklu. Jest cichy niedzielny poranek w Warszawie, idziemy z Jazdowa nad Wisłę, chowamy się przed deszczem pod Mostem Łazienkowskim i rozpoczynamy rozmowę.


Olia Mychajliuk, Warszwa, Most Łazienkowski, 26 marca 2023. Foto: Daria Łobanowa

W trakcie całego cyklu wtorkowych spotkań w Zamku Ujazdowskim odbyła się prawdziwa podróż w czasie i przestrzeni. Naliczyłam co najmniej kilkanaście miast i miejscowości, które pokazywałaś i o których rozmawiałaś z publicznością. Chciałabym jednak zacząć od miasta, którego obecność była raczej w tle. Powiedz, jaka tym razem była dla ciebie Warszawa?

Warszawa daje mi powietrze, takie uczucie przejaśnienia, oczyszczenia. I w tym bardzo intensywnym roku, pełnym wydarzeń, wojny w Ukrainie, kilka razy wracałam właśnie do Warszawy. Nie jechałam gdzieś dalej, nie chciałam jechać. Był oczywiście wyjazd do Rygi, w celach wystawienniczych, ale chęć przebijania się gdzieś dalej – nie, wystarczyło mi, że chodziłam  nad brzegiem rzeki, po muzeach. Ale jeśli chodzi o tę wizytę, to gdzieś dwa tygodnie była u mnie Warszawa, a potem Ukraina, więc Warszawa dała mi możliwość po prostu spokojnej (a może niezbyt spokojnej), dość głębokiej, intensywnej, świadomej pracy na temat Ukrainy, aby znaleźć wzajemne powiązania w czasie, w przestrzeni, trochę popracować nad sobą, czyli zorganizować sobie taką podróż w głąb siebie. I za to jestem temu miastu  bardzo wdzięczna – bo i ludzie, i to miasto dało mi tę możliwość, jakoś chroniło mnie ze wszystkich stron. Nie wyobrażam sobie, jakby  to było w innym mieście, z innym swoistym intensywnym kontekstem, innymi historiami, które trzeba uwzględnić, ale tutaj miałam okazję być ze sobą i być z Ukrainą.

Po słowach o uczuciu przejaśnienia raptownie przestaje padać deszcz, zza chmur wygląda jasne słońce. Olia zachwyca się kolorami nieba i wody i prosi o przerwę na zrobienie zdjęć.

Olia Mychajliuk, Warszawa, Most Łazienkowski, 26 marca 2023. Foto: Daria Łobanowa
Olia Mychajliuk, Warszawa, Most Łazienkowski, 26 marca 2023. Foto: Daria Łobanowa

To ciekawe, że na pierwszym miejscu w Warszawie stawiasz „spacery nad rzeką”. Nie po raz pierwszy w ciągu tych dwóch miesięcy słyszę od Ciebie o tak silnej potrzebie przebywania w pobliżu dużego akwenu, a właśnie teraz siedzimy nad rzeką, z zachwytem patrzysz na wodę, dotykasz jej swoimi rękami. Czy łączy się z  tym jakaś historia?

Poza tym, że generalnie jest mi potrzebna? Cóż, w zeszłym roku pracowałam na wyzwolonych terytoriach, pracowałam w Kijowie to wiele trudnych historii, doświadczeń – jest ciężko, można to odczuć fizycznie. Muszę pić dużo wody, długo stać pod prysznicem, patrzeć na wodę. Muszę obserwować fale. Już zimą był wyjazd do Odessy – w tym roku tam nie byłam, choć w poprzednich latach powracałam tam z pewną częstotliwością wiele razy, zarówno jesienią, jak i wiosną, a tu odbył się fantastyczny wyjazd. Na przykład to światło, które chowa się w morzu. Generalnie, gdy byłam dzieckiem, miałam duże problemy w komunikacji z ludźmi, a wyjazd z rodzicami nad morze był swego rodzaju objawieniem, otwarciem, bo mogłam być sam na sam  z morzem i opowiadać mu swoje historie. I to naprawdę pomogło, bo kiedy znalazłam sposób na to, jak podzielić się tymi historiami z morzem, znalazłam też język do rozmawiania z ludźmi. Pewnie dlatego Krym, Karpaty były od dzieciństwa moimi mistycznymi terenami, a wyjazdy tam, ta bajka, wystarczała na długi czas. Podczas podróży zaczęłam dostrzegać, jak różne są kolory mórz – Czarnego, Azowskiego, Bałtyckiego, Egejskiego, Śródziemnomorskiego – to bardzo różna woda.

Porozmawiajmy więc o komunikacji z ludźmi. Rezydencja w Zamku Ujazdowskim była anonsowana jako forma rekreacji dla ukraińskich artystów, to znaczy, że przez dwa miesiące można było po prostu odpocząć, ale ty postanowiłaś organizować spotkania. Kiedy pojawiła się ta potrzeba rozmowy? O czym i z kim chciałaś porozmawiać?

Potrzeba wynikła, chyba, w ten wieczór, gdy się poznałyśmy (chodzi o debatę Kulturalna deokupacja Mariupola. Praca nad pamięcią i przyszłością” , [która odbyła się 17 lutego 2023 roku w Ukraińskim Domu – przyp. aut.] Byłam w Mariupolu wiele razy, mam kontakt z tym miastem, kontakt z ludźmi, którzy wyjechali z Mariupola i pozostało we mnie  wiele otwartych pytań. A potem, dosłownie w następnym dniu lub w kolejnym, był film poświęcony Ukrainie, który też miał w sobie coś w rodzaju mieszanki dość dramatycznych historii z różnych ukraińskich miast, po którym miałam luźną rozmowę  z polskimi przyjaciółmi i zdałam sobie sprawę, że przez te dziesięć minut nie zanurzę ich w kontekst tego, co dzieje się w moim kraju. I dotyczy to nie tylko Polaków, ale także tych z nas, którzy wyjechali rok temu czy kilka miesięcy temu – potrzebują nie tylko informacji, ale także jej przetwarzania na pewnym poziomie zmysłów. Uważam za  ważne, aby Ukraina nie oddalała się jak wyspa, aby zarówno tam, jak i tutaj, czuliśmy tę więź. A najlepszym sposobem jest bycie razem, zrobienie czegoś razem, zamiast bez końca pogłębiać tę przepaść, skupiając się na własnym żalu, stratach, poczuciu winy i ostatecznie nienawiści.

Rozpoczęłaś cykl od Krymu. Opowiedz więcej o tej pracy.

Kwestia Krymu boli i martwi mnie przez te dziewięć lat. To pierwsze zaanektowane terytorium,  a w marcu 2014 byłam na Krymie. To były bardzo mocne przeżycia, niezwykle silne – jak bardzo było to  niesprawiedliwe, jak okrutne i jak bardzo zaprzeczało wszystkim dobrym rzeczom, które w przeszłości zbudowało  w Krymie ArtPole. Dużo tam pracowaliśmy w interdyscyplinarnym, wielokulturowym kontekście. Było dla nas bardzo ważne na przykład to,  że w Bachczysaraju możemy rozmawiać  o współistnieniu Tatarów krymskich, Karaimów, Ukraińców, nawet Rosjan – Bóg już z nimi. Odczuwaliśmy więź i wzajemny szacunek, kiedy mogliśmy występować na tym samym festiwalu i poznawać swoją kulturę. W moich pracach interesowało mnie łączenie różnych instrumentów, budowanie narracji mojej historii poprzez muzyczne instrumenty, ważne wizualne wzory, ornamenty. Był to wiec obszar mojej pracy, a tu nagle, w najbardziej brutalny sposób, wszystko to zostało zniszczone. Widzę, jak działa ta propagandowa machina, jak ustawia ludzi przeciwko sobie w zaciekłej, agresywnej walce. Widzę te billboardy „Rosyjska wiosna” z kwiatami i trójkolorowymi napisami, a na sąsiednich płonące koktajle ze swastykami i napisem „Ukraina”. Zdaję sobie sprawę, jakie prymitywne obrazy i formy wykorzystuje  ten system, ale jednocześnie rozumiem, jak to działa na ludzi, którzy mają przykładowo ponad  70 lat i przeżyli II Wojnę Światową. Pamiętam, jak trudny i niebezpieczny był wyjazd już  po 16 marca. Ale nie mogłam tak po prostu wrócić do Kijowa i zapomnieć o wszystkim, wciąż nurtowała mnie ta kwestia. Zdawałam sobie sprawę, że to będzie ciągnąć się jeszcze długo, będzie się rozwijało, rozwijało w strasznych formach. I to, co zobaczyliśmy następnie Donieck, Ługańsk. Nie chciałam w swoich pracach cały czas poruszać tematu wojny, ale nie mogłam udawać, że nic się nie dzieje, że mi to nie przeszkadza i mogę się skupić na czymś innym nie, chciałam tylko krzyczeć, rozmawiać, domagać się odpowiedzi. No i znowu Krym jest dla mnie bardzo mistycznym punktem na mapie w sensie mojej rozmowy z morzem, więc nie mogłam odpuścić sobie tego tematu, więc wracałam po kilka razy w 2015, 2016 – mam swój własny obraz tego, co się działo bo widziałem to na własne oczy. I dlatego zależało mi, aby zacząć od Krymu, podzielić się tymi pracami – bo ludzie często wyciągają wnioski bez zagłębiania się w kontekst.

Jak myślisz to zanurzenie, o którym mówisz, ten dialog, miały miejsce po pierwszym wtorku? Czy była różnica w odbiorze między polską a ukraińską częścią publiczności?

Chyba tak, opowiem, jak to się odbywało. To znaczy, chciałam oczywiście powiedzieć, że nie wiem, było dotknięcie i tak dalej, ale  tak się stało, prawdopodobnie. I znowu „prawdopodobnie” (śmiech). Bo gdyby nie było dialogu, to nie zamieniłoby się to w serię spotkań. Trzeba było pójść dalej. Dla mnie to była taka próba: pokazuję Krym i słucham. Jeśli pojawi się następne pytanie, przechodzimy dalej. I pojawiły się te pytania, więc w następny wtorek obejrzeliśmy „Walc Ałczewśk”. Żadne „prawdopodobnie” nie jest tu potrzebne.

Dla mnie najlepszym i najważniejszym rezultatem jest to, kiedy ludzie opowiadają o swoich własnych wewnętrznych podróżach, kiedy praca odzwierciedla i człowiek może zobaczyć sam siebie.

Oglądając twoje prace, mam wrażenie, że wszystkie są rodzajem badania. Jakie pytania zadajesz sobie i światu? Jakie odpowiedzi chcesz znaleźć?

Najlepszym i najważniejszym rezultatem jest, gdy ludzie opowiadają o podróżach w głąb siebie, kiedy praca jest jak zwierciadło i człowiek może zobaczyć siebie. Ciekawym przypadkiem było  “rozdilovi” [multidyscyplinarny projekt, autorzy: Olia Mcyhajliuk, Serhij Żadan,  Andrea Maria Handler, Oleksij Worosba, Tomasz Sikora – aut.].  Pokazałam je tutaj w Zamku Ujazdowskim, w gronie artystów i od razu wszyscy powiedzieli: „tak, oczywiście, najważniejszy jest element wizualny”. Oczywiście, gdybyśmy mieli pokazać projekt na festiwalu muzycznym, najważniejsza byłaby muzyka. Czyli, bardzo mi się podoba, kiedy ktoś bierze z pracy to, co z nim rezonuje, widzi siebie.

Pocztówka z projektu https://rozdilovi.org/

Dla niektórych „Mięta” czy  film o Irpieniu wydają się bardzo depresyjne, a ktoś inny mówi, ile mają w sobie nadziei i ciepła. Gdyby  wśród publiczności nie było takich wątpliwości i rozbieżności, czyli wszyscy usiedli, popatrzyli, poklaskali, wstali i powiedzieli „podobało mi się” – ale co się spodobało? Podobało się wszystko! – nie chciałabym tego wówczas dla moich dzieł. Jednocześnie nie chcę być tak ekskluzywną autorką, której nikt nie rozumie, albo pojawia się pytanie tak wielkiej wagi, że oczywiste, że nigdy nie będzie miał na  nie odpowiedzi. Chyba lubię proces poszukiwania i kiedy ludzie się otwierają i szukają czegoś wyjątkowego w moich pracach, czegoś swego.

„Rozdilovi” to nie jest też projekt masowy.  Ale ten, kto lubi podróżować myślami, wchodzi i wraca na tę stronę, znajdując tam jakieś odpowiedzi i trasy. Mieliśmy chwilę intensywnego zarządzania stroną “rozdilovi” na  Instagramie, i  była to prawie jakaś  wspólnota, była bardzo fajna komunikacja. Mogłam w nocy na poczcie napisać sto razy „Jaki jest kolor twojej nocy”, a ludzie tak świetnie reagowali! Jak piszą o popiele nieba tej nocy, o smaku babcinych pierogów… I jak różne były te odpowiedzi od tych, którzy są w strefie działań wojennych (a znaczna część odbiorców to właśnie obwód ługański i doniecki) od tych, u których noce są spokojne. W tej komunikacji, w tym poszukiwaniu koloru, formy i słów jest wiele odpowiedzi i znaczeń.

Z Instargamu @rozdilovi, wpis z  21 czerwca 2021

Ałczewsk, i właściwie cały Donbas, to kolejna historia straty, historia traumy. To doświadczenie, o które nikt z nas nie prosił, ale wszyscy musimy je przeżyć. W którym momencie pojawia się poczucie, że to doświadczenie może, a nawet koniecznie trzeba zapisać, poddać refleksji, transformować  w sztuce?

Nie sądzę, żeby tak było w przypadku Ałczewska. To znaczy, nie było takiego momentu, w którym doszło do traumy, potem mijał pewien czas, a potem do niego wracałam. Być może najbardziej dramatyczny moment związany z Ałczewskiem miał miejsce niedawno, kilka miesięcy temu. W sadybie [Mscychowskiego, dawna sadyba we wsi Sełezniwka pod Ałczewskiem, gdzie w maju 2014 roku odbywał się pierwszy pokaz  projektu „rozdilovi” – aut.]  pozostał ogrodnik, wujek Sierioża, pozostał przez cały ten czas. Poprosiliśmy go, żeby wyjechał, powiedzieliśmy mu, że życie jest ważniejsze, ale został, żeby zająć się ogrodem. W końcu zabrali go do armii tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej  i zginął. Więc to trauma, ale tylko jedna z wielu, nie ma takiego jednego punktu, od którego można by policzyć, więc wszystkie powiązane projekty mają teraz dramatyczne historie: to osiedle, ten ogród, ta muzyka, a teraz ten „Walc Ałczewsk”  jest poświęcony też wujkowi Sierioży. Może dlatego ciągle wracam do materiałów, bo ta historia się nie skończyła. Rosną tam te drzewa; gdzieś tam jest ten motyl, za którym goniła córka Kazimierza Mscychowskiego, bardzo chciałam te motyle na hałdach. Mimo całej traumatycznej wiedzy wiem, że lawenda rośnie na hałdach i chcę coś z tą wiedzą zrobić. Wymyśliliśmy te lawendowe obiekty, nawet zasadziliśmy lawendę i naprawdę chcę wierzyć, że ta lawenda wciąż tam jest, to nasza tajemnica i możemy do niej wrócić. Dlatego moje projekty to nie  gotowy film – są płynne, zmieniają się właśnie dlatego, że te historie nie są skończone.

Jeśli porównasz Krym, Donbas w 2014 roku, kiedy tak naprawdę nie było ani jednego dramatycznego punktu, a jedynie ciemność, która stopniowo i ukradkiem zbliżała się zza horyzontu, pochłaniając wszystko, z tym, co wydarzyło się w 2022 roku – jak oceniasz tę nową doświadczenie? Chcesz lub możesz z nim pracować, nadać mu formy artystyczne? Masz materiały z lutego w Kijowie, kiedy ten wyraźny punkt odniesienia był i był odczuwalny przez wszystkich?

Wydarzenia z 24 lutego zaczęły się w moim przypadku 200 metrów od mojego domu, kiedy w pobliżu placu na Hołosiwskoji  spadły odłamki, czyli wojna była odczuwalna bardzo fizycznie. Ale to był tylko sygnał do tego, abym wstała, oceniła, do czego mogę się w moim mieście przydać i zaczęłam pracę w centrum pomocy  humanitarnej. I moment, w którym zacząłem coś odnotowywać – zaczęłam pisać. Pamiętam dokładnie kiedy, bo mam na komputerze plik o nazwie „Ósmy dzień”. Ma już ponad sto stron. W tym czasie odbieraliśmy duże transporty ciężarówek z lekami, była noc, internat, trzeba było zasłaniać okna tkaniną, zamaskować sztab, bo byli tam ludzie. A tu noc, godzina policyjna, zimno, korytarz. To wszystko na dziś, ale nie da się spać, bo jest zimno. Miałam tam  komputer, więc postanowiłam, że będę odnotowywać swój stan, to co się teraz ze mną dzieje: myśli, kolor, rytm, doznania. I tak od ósmego dnia i przez następne kilka miesięcy codziennie mam jakąś notatkę. Nie zawsze w formie tekstu, czasem jakieś zdjęcia. Mam nasze wierszyki i tańce w schronisku z dziećmi, jakieś refleksje, zabawne notatki o mentolowych papierosach i mozzarelli, które kupuje się w końcu w sklepie, bo jako jedyne zostały na półkach.

Kijów, schron. marzec 2022. Foto z prywatnego archiwum Oli Mychajliuk
Kijów, schron. marzec 2022. Foto z prywatnego archiwum Oli Mychajliuk
Kijów, schron. marzec 2022. Foto z prywatnego archiwum Oli Mychajliuk

Takie notatki bardzo pomagają. Kiedy robiliśmy spotkanie „Nikt nie jest wyspą”, starałam się bardzo przypomnieć, co robiłam 23 marca ubiegłego roku, gdzie tego dnia był mój Mariupol. Już teraz, rozmawiając ze znajomymi z Polski i z innych krajów, zdaję sobie sprawę, że ważne jest nadanie jakiejś formy. Może powinny być w tłumaczeniu, powinny być bardziej lakoniczne i uproszczone, bo pozwalają zrozumieć, oddają charakter i nastrój tego czasu w Kijowie. Ten ogołocony  Kijów, który zawsze był dla mnie mądry, ciepły i mój, nagle zmienił się we wściekłego, narwanego nastolatka, który zdaje się ostro i zaciekle walczyć o swoją pierwszą miłość. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że się nie poddamy, że się odgryziemy. Spiął się, najeżył na barykadach, ale jednocześnie naprawdę poczułam swoje miasto, poczułam tę miłość i potrzebę bycia tam, bycia z nim.

Przemieśćmy się nieco na mapie. Wiem, że dużo pracujesz w Irpieniu, a teraz, po powrocie z Warszawy, zawieziesz tam dużo wszystkiego, w tym nasiona i sadzonki. Skąd ten pomysł, dlaczego rośliny?

Jeśli mówimy o pracach, to dla mnie oczywiście „Mięta” [ po ukraińsku „м’ята”, czyta się  „mjata”– red.]  wpisuje się w historię Irpienia. To projekt „paMJATAty” / „paMIĘTAć”, który rozpoczął się jeszcze w 2014 roku w Ałczewśku, gdzie zatrzymałam się u znajomego architekta krajobrazu w czasie, gdy  rozpoczęła się  okupacja. Na jego podwórku rosło dużo mięty i jakoś to się zbiegło z moimi przemyśleniami na temat pamięci: z czego się składa, w czym jest? W tych zapachach, smakach, kolorach, w czymś tak nieuchwytnym. Trafiłam tam do takiego Parku Pamięci, gdzie pomniki pierwszej wojny światowej, drugiej wojny światowej i Afganistanu to są po prostu czarne bloki. Wtedy zdałam sobie sprawę, że moja pamięć taka nie jest, to na pewno nie jest kawałek czarnego wypolerowanego kamienia. W tym momencie słowo „PAM’-JA-TA-TY” dudniło mi w głowie jak deszcz, rytm, który podzielił się na „ja”, „ta”, „ty”, na „miętę”, która wrosła w środku w to słowo i wyszło:

Pamięć
Ja i Ty
Pamięć Mięta
Ja i Ty
Żyć Pić Spać
Nie nadużywać
Nie używać zła
Pić Spać
Mięta
Ty

Oczywiście później tłumacze się męczyli, ale język polski i ukraiński  bardzo się zbiegł, bo w słowie „pamiętać” jest też  „mięta”. I jakoś ta mięta, jej zapach, był ze mną, kiedy wyjeżdżałam, i kiedy dowiedziałam się o śmierci przyjaciół, kiedy zaczęła się wojna, która niesie ze sobą zniszczenie, niesie ze sobą śmierć, ale niesie też jakieś ważne przeżycie, bardzo bolesne, bardzo osobiste. A rośliny – oprócz tego, że są w jakimś stopniu nośnikami tego doświadczenia – po prostu bardzo lubię je obserwować i fotografować. A kiedy wiosną przywieźliśmy pomoc humanitarną do Irpienia, pomyśleliśmy, że potrzeba czegoś jeszcze innego. Z koleżanką, która pracuje w Ogrodzie Botanicznym im. M Hryszka, zdecydowałyśmy, że potrzebują roślin. Pojechałyśmy z nią i wzięłyśmy sadzonki. Dzięki tym sadzonkom udało się wyprowadzić niektórych z piwnic, bo jeszcze było trochę strachu – nie wierzyli, że okupanci już wyszli i może się wydarzyć coś dobrego. A z roślinkami – uwierzyli. Sadziliśmy wiec po prostu rośliny i nie zmuszaliśmy nikogo do mówienia o czymkolwiek. We wtorek pokażę film o Irpieniu. Jego poprzednią wersję pokazywałam już w listopadzie 2022 roku w Ukraińskim Domu, ale jeszcze nie było jesieni i naszego wejścia w zimę, więc teraz będzie wersja zaktualizowana i zmieniona. To bardzo fajna historia i prawdopodobnie jest to główna rzecz, którą robiłam w 2022 roku.

Cykl spotkań nazwałaś „Ukraina. Nie chodzi tylko o wojnę”. Dla mnie ten tytuł jest bardzo podobny do twojego starego artykułu „Donbas: wszystko o miłości”. Co więc włożyłaś do tej nowej nazwy? O czym jest teraz dla ciebie Ukraina, oprócz wojny?

Kiedy wpisałam w tytule słowo „wojna”, to oczywistym jest, że pomimo słowa „nie tylko”, będzie o wojnie. To było dla mnie ważne, bo obserwując tutejsze środowisko artystyczne, widzę grupę artystów, którzy unikają tematu wojny, a z drugiej strony są tacy, którzy rzucają  się w taki heroiczny patos, który też nie jest mi bliski. Chciałam szerszego podejścia. Koreluje to z tym, co już powiedziałam: to doświadczenie zawiera bardzo różne stany, nastroje, cechy. Oprócz tego bolesnego, ostrego, które na pewno jest i trzeba cały czas coś z tym robić i  to każdego dnia, jest jeszcze coś innego. Nie wiem i nikt tak naprawdę nie wie, jak o tym mówić, ani jak o tym milczeć. I tu szukasz tej formy, o ludziach i kwiatach w Irpieniu, o pamięci i o mięcie w Ałczewśku, o Krymie Trzeci Wymiar, o Nikt nie jest wyspą,  i o trajektoriach ludzi, którzy wracają, zmieniają się. O spotkaniach, współpracy … no i tak ogólnie o miłości. Jak w piosence „Perkałaby” [grupa muzyczna z Iwano-Farnkiwska – autor.]– „o miłości do Ukrainy, o miłości”.

To co mówisz, przypomina mi trochę jedną z podstawowych zasad gestaltu – postać i tło. Oznacza to, że wojna jest tłem, które istnieje wokół nas, w którym wszyscy żyjemy, niezależnie od tego, czy patrzymy jej w oczy, czy też chowamy się za iluzjami. I są różne inne postaci, które nasz mózg jest w stanie rozróżnić i wyróżnić, pomimo grozy i ciemności.

Oczywiście. Nie chodzi o to, żeby zapomnieć, rozkojarzyć się, ale o to, na czym się teraz skupić. We wszystkich pracach staram się nawet wizualnie przesunąć punkt ciężkości. W tle widać zniszczone domy, ale ustawiam ostrość na małą roślinkę, która zaczyna dominować w kadrze. Pracowałam latem w Irpieniu i w jednym z materiałów w tle było takie bardzo zniszczone, obstrzelane, niebieskie ogrodzenie,  położone falami wybuchów i nazwałem to sobie „Sny o morzu”, bo tego lata nie byłam nad morzem, a jak mówiłam, to dla mnie to bardzo ważne, więc byłam smutna i stęskniona. A potem, kiedy w grudniu przyjechałam do Odessy, jakoś połączyłam ten niebieski płot z prawdziwymi falami, prawdziwym morzem. A przed tym wszystkim mieliśmy taki improwizowany występ w Rydze z Markom Tokarem [ukraiński kontrabasista jazzowy – autor]. Mark znalazł idealne brzmienie dla moich morskich marzeń. On też bardzo lubi Mierzeję Kinburnską,  chce tam jeździć, obserwować ptaki. Teraz Mark jest w wojsku, więc też tylko marzy o morzu i być może to właśnie nasze spotkanie i wspólna praca pozwoliły nam obojgu znaleźć dokładnie to. Takie są marzenia o morzu.

Przez te dwa miesiące faktycznie pokazałaś nie tylko ważne dla siebie miejsca na Ukrainie, ale także prawie dziesięć lat swego życia. Porównując tę ​​Olię, która kręciła materiały jeszcze przed okupacją Krymu z tą, która siedzi teraz przede mną, czy dostrzegasz różnicę? Co znacząco się zmieniło, a co ważne udało się zachować?

Z pewnością byłam odważniejsza. Zapytaj mnie teraz, czy odważyłabym się pojechać sama na Krym? Nie wiem. A potem następna myśl –może i bym mogła. Wbrew pozorom, aż tak bardzo to się nie zmieniło. Moją wielką osobistą zmianą  jest to, że gdy w 2014 roku otrzymywałam wiadomość o kimś, kto zginął, nagle  wszystko się we mnie zatrzymywało: bardzo mnie to dręczyło, ale nie rozumiałam, jak nadać kształt temu uczuciu i w ogóle, jak my możemy się spotykać, żyć, śmiać się w czasach, gdy dzieją się tak straszne rzeczy. Teraz, kiedy minęło dziewięć lat i znowu giną ludzie, a wśród tych zmarłych są bliscy, rozumiesz, że wręcz przeciwnie: chcesz żyć, tworzyć, dzielić się, a najważniejsza rzecz, którą oni po sobie pozostawili, to prawo do tego życia. A co do prac, o ile przez ostatnie osiem lat miałam niesamowitą ochotę coś wykrzyczeć, to teraz chcę więcej o karpackich mgłach, o jakiejś wewnętrznej podróży. Rozumiem, że byłoby nie na miejscu robić tylko to, ale teraz myślę, jak to  połączyć, na przykład z tymi miastami, których nie ma. Jednak teraz mam bardzo mocne przekonanie, że nawet jeśli nie ma ich na zdjęciach, na mapach, to i tak są. I ta wiedza dla mnie jest bardzo ważna, ta kombinacja, ten duduk z cymbałami, ta nasza Ukraina, na którą składają się różne narodowości, różne krajobrazy, różne instrumenty. Dla mnie to badanie jest w toku. A różnica polega na tym, że teraz naprawdę czuję to pragnienie życia i mówienia. I prawo do radości. Bardzo tęsknię za ukraińską przyrodą, bo prawie we wszystkich moich miejscach odbyły się jakieś dramatyczne wydarzenia. Ostatnie to Rzyszczów, niedaleko jest nasza stacja ekologiczna , a ja  tęsknię za tymi przestrzeniami spokoju. W końcu jak każdy z nas. To dużo mówi o zagubieniu.

W swoich pracach pracowałam dużo nad równowagą. Bardzo pomogło mi na przykład doświadczenie udziału w programie Gaude Polonia w 2017 r. Jeśli performans jest moją indywidualną ekspresją, to w projektach interdyscyplinarnych ważna jest ta równowaga między wideo i muzyką, między uczestnikami, kiedy spotykacie się w jednym punkcie. Bardzo silne uczucie. Generalnie bardzo wierzę w ludzi, w te wszystkie powiązania. Kiedy rosną i stają się silniejsze – to wielka radość. Daje poczucie, że nikt z nas nie jest samotną wyspą.

Nikt nie jest wyspą. Dlaczego właśnie taką nazwę dałaś projektowi?

W rzeczywistości nie ja to wymyśliłam, ale John Donne. Zazwyczaj cytuje się  ostatnie wersy: „Nigdy nie pytaj komu bije dzwon – bije Tobie”, ale dla mnie ważniejsze były  te pierwsze.

No man is an island, entire of itself; every man is a piece of the continent, a part of the main.
If a clod be washed away by the sea, Europe is the less, as well as if a promontory were, as well as if a manor of they friends`s or of thine own were.
Any man`s death diminishes me, because I am involved in mankind. And therefore never send to know for whom the bell tolls; it tolls for thee.

John Donne (1572 – 1631).

Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą
każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj: komu bije dzwon: bije on tobie

Джон Донн (1572 – 1631).

Rozmawiała Daria Łobanowa