Olga Pasiecznik – Dom, do którego zawsze wracam jest na Ukrainie – Nasz Wybir – Portal dla Ukraińców w Polsce

Olga Pasiecznik – Dom, do którego zawsze wracam jest na Ukrainie

3 maja 2013
Olga Pasiecznik – Dom, do którego zawsze wracam jest na Ukrainie

Olga Pasiecznik jest jednym z symboli ukraińskiego sukcesu w Polsce. Pochodząca z Równego wybitna śpiewaczka operowa, jest laureatką wielu międzynarodowych konkursów, gwiazdą wielu renomowanych scen na świecie. Ma na swoim koncie kilkadziesiąt partii w operach historycznych i współczesnych kompozytorów i współpracę z licznymi orkiestrami oraz wybitnymi dyrygentami.

 W 1992 została solistką Warszawskiej Opery Kameralnej. W Polsce zdobyła między innymi „Paszport Polityki” – nagrodę prestiżowego tygodnika oraz „Fryderyka” – nagrodę branży muzycznej, a także wysokie odznaczenia państwowe. Jest jedną z czołowych wykonawczyń barokowych i klasycznych oper, francuskiego impresjonizmu, ukraińskich i rosyjskich pieśni, muzyki oratoryjnej oraz współczesnych kompozycji. O życiu i twórczości z wybitną sopranistką rozmawiał Sławomir Sawczuk z Polskiego Radia Białystok.

Sławomir Sawczuk: Przyjechała Pani nad Wisłę, w latach 90-tych, aby podjąć studia w warszawskiej Akademii Muzycznej. Także w dzisiejszych czasach do Polski przybywają młodzi uzdolnieni ludzie, aby kontynuować tu naukę i rozwijać swe talenty. Jak porównałaby Pani ich i swoją ówczesną sytuację? Czy Polska jest nadal dla ukraińskich artystów oknem na Zachód?

Olga Pasiecznik: Myślę, że trudno byłoby robić takie porównanie, ponieważ przybyłam do Polski prawie dwadzieścia dwa lata temu. Przyjechałam tu z konkretnym celem – wiedziałam, że przyjeżdżam tu robić podyplomowe studia i mam szansę nauczenia się czegoś, co nie było wówczas na Ukrainie, ani tak popularne, ani nie było możliwości nauki na takich kierunkach, jak na przykład muzyka dawna, kameralistyka i tym podobne. Natomiast wydaje mi się, że obecnie ta różnica nie jest aż tak wielka, ponieważ teraz mamy Internet, mamy dostęp do wszystkich informacji. Obecnie dostęp do nich na Ukrainie jest taki sam, jak na całym świecie. Dwadzieścia dwa lata temu trudno to było nawet porównać. Na przykład – biblioteka i fonoteka warszawskiej Akademii Muzycznej była nieporównywalnie lepiej wyposażona niż biblioteka Konserwatorium w Kijowie. Wyjazd na studia i kursy graniczyły wówczas z prawie jakimś cudem, obecnie, przy dostępie do informacji, zdobycie stypendium jest już o wiele łatwiejsze i wielu studentów uczy się i koncertuje, nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Spotykam ich często. Mają zupełnie inne podejście do tego wyjazdu – są świadomi tego, czego chcą się nauczyć. I wracając do domu, do kraju, mają szanse nadal pracować w tym kierunku. W moich czasach było to nie całkiem potrzebne.

S.S.: Praca artysty to ciągłe życie „na walizkach” – w ciągłej podróży, na różnych scenach, w hotelach. Czy prowadząc takie życie udało się Pani stworzyć swoje miejsce na ziemi – port do którego się wraca?

O.P.: Takim miejscem, do którego się wraca jest zawsze dom rodzinny moich rodziców na Ukrainie. Kiedyś zadałam podobne pytanie memu przyjacielowi, który mieszka od kilkudziesięciu lat we Francji. Ma tam rodzinę, dzieci, ale gdy zapytałam go „gdzie jest tak naprawdę twoje miejsce”, odpowiedział „wiesz – w takim bloku w Tarnobrzegu – u rodziców, wiem, że nigdy w życiu nikt mnie stamtąd nie wygoni”. Coś w tym jest, bo zawsze wracając do rodziców, wiem, że właśnie przyjechałam do siebie. Ale teraz takim miejscem jest dla mnie również Warszawa, gdzie razem z mężem stworzyliśmy takie swoje gniazdko rodzinne, gdzie mieszkamy w trójkę z naszym synem, gdzie już zaczął chodzić do szkoły muzycznej. I w tej chwili jest to nasz dom.

S.S.: Czy rodzina jest pewnym obciążeniem w karierze artysty, czy też na odwrót – daje energię do działania?

O.P.: I tak i nie. Kiedyś wybitny polski dyrygent i kompozytor Jerzy Maksymiuk zadał mi pytanie – „co jest twoim największym osiągnięciem, największą nagrodą?”. Prawdopodobnie oczekiwał, że wymienię, którąś z moich poważnych nagród, a ja bez zastanowienia odpowiedziałam „Nazar”. Od momentu, gdy poznałam co to jest macierzyństwo, gdy mam już taką pełną rodzinę, muszę powiedzieć, że żadna z nagród nie może się równać z tym, czym dla człowieka jest rodzina i czym dla matki jest dziecko. Bez tego życie nie miałoby sensu. Dlatego, na pierwszym miejscu jest dla mnie zawsze rodzina i traktuje mój zawód, oczywiście, jako wielkie życiowe powołanie, ale mimo wszystko w wyborach ostatecznych będzie to rodzina.

S.S.: Czy podczas koncertów stara się Pani w jakiś sposób „przemycać” ukraińskie tematy – utwory ukraińskich kompozytorów?

O.P.: Praktycznie zawsze. O ile nie są to jakieś tematyczne recitale, nie pamiętam koncertu, na którym nie zaśpiewałabym jakiegoś ukraińskiego utworu. Zawsze śpiewam ukraińskie pieśni, promuję je i jestem absolutnie świadoma swego powołania i misji. I po dziś dzień posiadam ukraiński paszport. Czasami myślę, że to co robię jest ważniejsze od tej pracy, którą wykonują politycy.

S.S.: A czy śledzi Pani wydarzenia na Ukrainie – zarówno te w życiu kulturalnym, jak i polityce?

O.P.: Łatwiej jest śledzić te polityczne, ponieważ mas-media są pełne informacji na ten temat. O kulturalnych jest o wiele mniej informacji, ale w miarę możliwości staram się być na bieżąco z aktualnymi wydarzeniami życia kulturalnego. Pod koniec kwietnia będzie inauguracja roku Witolda Lutosławskiego w Kijowie, który także osobiście będę otwierać z Państwową Orkiestrą Filharmoniczną. Mam nadzieję, że częściej będę występowała na Ukrainie, chociaż planowanie jest tam dosyć późne i trudno mi zaplanować jakieś występy. Ale myślę, że powoli będzie się to zmieniać. Mam taką nadzieję.
S.S.: Tu na Podlasiu mamy taką sytuację, że niektórzy już są po świętach Wielkanocy, a niektórzy na nie dopiero czekają. Jak Pani obchodzi święta?

O.P.: Zawsze od dzieciństwa obchodzę święta dwa razy. Polskie i katolickie – ze względu na mamę – Polkę i wszystkie święta ukraińskie, ze względu na ojca – Ukraińca. Dlatego w mojej rodzinie wszystkie święta są bardzo mile widziane i mam to szczęście, że zawsze je obchodzę dwukrotnie. A w tym roku jest tak ogromna odległość między tymi świętami, że może wreszcie na święta ukraińskie będzie prawdziwa wiosna. Mam taką nadzieję. I może uda mi się na te święta zobaczyć z rodziną, bo tuż przed świętami katolickimi miałam jeszcze próby w Teatrze Wielkim przed premierą opery „Qudsji Zaher” Pawła Szymańskiego, specjalnie napisanej dla mnie. Mieliśmy próby i nadal je mamy, więc święta przyszło mi spędzić samej w Warszawie. Ale mam nadzieję, że te najbliższe spędzimy w większym gronie na Ukrainie.

Rozmawiał Sławomir Sawczuk (Polskie Radio Białystok)

Zdjęcie: www.teatrwielki.pl