Refleksje po Dniu Niepodległości  – Nasz Wybir – Portal dla Ukraińców w Polsce

Refleksje po Dniu Niepodległości 

11 września 2023
Refleksje po Dniu Niepodległości 

Materiał ten jest dostępny również w języku ukraińskim/
Цей текст також можна прочитати українською мовою

Piotr Andrusieczko

24 sierpnia minęła trzydziesta druga rocznica ogłoszenia przez Ukrainę niepodległości i półtora roku od rozpoczęcia zakrojonej na szeroką skalę rosyjskiej inwazji. To niemal automatycznie skłania do podsumowań. Od 24 sierpnia minęło już kilka dni, więc to dobry czas, aby na spokojnie wszystko przemyśleć. Nie dziwi, że zarówno w Kijowie, jak i w innych miastach Ukrainy był to dzień pełen wielkich emocji. 

Nie pamiętam dokładnie, ile razy odkąd przyjechałem na Ukrainę pod koniec lat 90.  miałem okazję obserwować obchody święta niepodległości w Kijowie. Mam na przykład zrobione przeze mnie kadry przedstawiające rosyjskich i białoruskich żołnierzy maszerujących  w defiladzie wojskowej Chreszczatykiem. Było to prawdopodobnie za czasów Janukowycza.

O wiele bardziej zapadł mi w pamięci 24 sierpnia 2014 roku. W tym dniu oglądałem transmisję uroczystości  wraz z żołnierzami batalionu „Donbas” w ich bazie w obwodzie donieckim. Nadchodziły już złe wieści z Iłowajska. Następnego dnia, razem z ukraińskimi dziennikarzami, mieliśmy tam dotrzeć w sanitarnym  konwoju. Być może na szczęście dla nas nie spotkaliśmy kolumny, ale dotarliśmy do wojskowych w Marince. Dokonał się tam swego rodzaju bojowy chrzest: po raz pierwszy znaleźliśmy się pod ostrzałem moździerzowym, który trwał kilka minut. Uszkodzony został jedynie samochód. Od tego czasu nauczyłem się słuchać poleceń wojskowych.

„To tobie nie telewizja, a wojna”, – już w okopie jakoś takimi słowami, komentował sytuację miejscowy dowódca, przeklinając grupę dziennikarzy, którzy zwalili mu się na głowę.

Mieszkam w Kijowie od 2013 roku, więc 24 sierpnia stał się nieodłączną częścią mojego życia w Ukrainie. W kolejnych latach 24. dzień sierpnia spędzałem albo na Chreszczatyku, albo na wschodzie Ukrainy. Jedynym wyjątkiem był chyba 2020 rok, kiedy byłem w Mińsku. Ale bardzo dobrze pamiętam następne obchody Dnia Niepodległości w 2021 roku: defiladę, Bayraktary na platformach, samoloty w powietrzu i odczucie, że nadchodzi coś złego. Jednak wówczas nie zdawałem sobie sprawy ze skali. Wiosną 2021 roku Rosja skoncentrowała znaczne siły w pobliżu granicy z Ukrainą. W kwietniu, wraz z niemieckimi dziennikarzami, udałem się na południe i wschód kraju, aby na własne oczy przekonać się, jak poważna jest sytuacja. W tamtym okresie Rosja nieco się cofnęła. Jednak, jak się okazało, nie na długo.

Defilada. Chreszczatyk, 2021 / President.gov.ua

A potem był 24 lutego 2022 roku. Pół roku później, kiedy wróciłem do Kijowa z wyjazdu na południe Ukrainy, zupełnie nie miałem ochoty świętować, nie pojechałem na Chreszczatyk. Wówczas, podobnie jak w tym roku, na głównej ulicy Kijowa wystawiono zniszczony rosyjski wojskowy sprzęt. Obejrzałem go dopiero w tym roku.

Zniszczony rosyjski wojskowy sprzęt. Chreszczatyk, 2023 / Nasz Wybór

Po co te wspomnienia? Okazuje się, że wszystko, co działo się 24 sierpnia na Chreszczatyku po 1991 roku to swego rodzaju skrócony przewodniki po niepodległości Ukrainy. Kto defilował i kto był gospodarzem parad – już samo to może nam wiele powiedzieć. Z biegiem czasu Dniu Niepodległości zaczęły towarzyszyć badania socjologiczne, dzięki którym obecnie możemy dowiedzieć się, jakie były nastroje społeczne w danym roku.

Wiele się zmieniło. Na przykład, tegoroczne Święto Niepodległości „urosło” do rangi najważniejszego niereligijnego święta. Na liście wszystkich świąt zajmuje trzecie miejsce po Wielkanocy i Bożym Narodzeniu. A według danych Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii (KMIS), w 2013 roku to święto było najważniejsze tylko dla 12% Ukraińców.

Według najnowszych badań socjologicznych, obecnie 89% ludności Ukrainy opowiada się za niepodległością. Eksperci KMIS podkreślają, że „absolutne poparcie dla niepodległości było faktem, który zrealizował się do 2014 roku, ale obecnie to poparcie wzrosło jeszcze bardziej”. Pozostał jednak 1% tych, którzy uważają, że Ukraina powinna zjednoczyć się z agresorem. A kolejne 9% nie potrafiło odpowiedzieć jednoznacznie. Jednak, jak wyjaśniają socjolodzy, są to ludzie, którzy opowiadają się za niepodległością, ale nie mogę określić, jak mają wyglądać relacje z Rosją.

Jeśli spojrzeć wstecz, można dostrzec, jak stopniowo i bez wojny rosło poparcie dla niepodległości. W latach 90. 64% respondentów opowiadało się za niepodległością, a 32% za zjednoczeniem z Rosją. W następnej dekadzie poparcie dla niepodległości wzrosło do 73%, a odsetek zwolenników związków z Rosją spadł do 23%.

I, w końcu, w 2013 roku 81% Ukraińców poparło niepodległość Ukrainy, a 16% nadal opowiadało się za zjednoczeniem z Rosją. Prawdopodobnie wyniki te odebrane zostały w Rosji jako „sygnał alarmowy” o utracie wpływów.

Rocznica odzyskania niepodległości była na przestrzeni lat także okazją do niezliczonych, gorących dyskusji, publikacji i komentarzy na temat stanu coraz bardziej dojrzałej Ukrainy. O tym, jak mógłby potoczyć się jej los, gdyby Ukraińcy dokonali innych „wyborów”. A przede wszystkim w dyskusji pojawiło się pytanie, czy możliwa jest całkowita niezależność bez przelanej krwi?

Zagraniczni obserwatorzy, w tym i ja, podkreślali fenomen Ukrainy, która zdołała bez rozlewu krwi opuścić ZSRR i uzyskała niepodległość, podczas gdy pierwsza połowa XX wieku obfitowała w walkę zbrojną Ukraińców, która nie zakończyła się sukcesem. Tym razem Ukraina na przestrzeni poradzieckiej wydawała się mieć szczęście, biorąc pod uwagę to, co działo się w innych krajach. Na przykład w sąsiedniej Mołdawii, gdzie wojna zakończyła się secesją Naddniestrza. Co więcej, w połowie lat 90. Ukrainie udało się bezkrwawo uciszyć rosyjski separatyzm na Krymie.

Trudno jednak uciec przed losem, a raczej przed Rosją. Konflikt wokół wyspy Tuzla w Cieśninie Kerczeńskiej, który wybuchł jesienią 2003 roku, stał się sygnałem tego, co może wydarzyć się w przyszłości. Dziś niewiele osób pamięta wydarzenia sprzed 20 lat, ale wtedy sytuacja była bardzo napięta. Rosjanie, którzy wcześniej wyrażali terytorialne roszczenia wobec tej małej wyspy, nagle postanowili „przyłączyć ją do ojczyzny” budując groblę, jednocześnie ściągając jednostki wojskowe do obwodu krasnodarskiego. Czy już wówczas mogła się rozpocząć wojna? Tego nie wiemy. Strona ukraińska działała jednak zdecydowanie. Na wyspę sprowadzono ukraińskie wojska, przybył ówczesny prezydent Leonid Kuczma, który następnie opublikował książkę „Ukraina to nie Rosja”. W każdym razie, to właśnie ta determinacja sprawiła, że ​​ wówczas Rosja się zatrzymała. Ale z dzisiejszej perspektywy to, co wydarzyło się w 2003 roku, nie wygląda na przypadek, ale raczej na rodzaj „rozpoznania bojem”: Rosja próbowała przeanalizować, jak daleko może zajść.

Być może wydarzenia, które rozpoczęły się, umownie, dwadzieścia lat temu w Tuzli, zakończą się w tym samym miejscu. Z punktu widzenia rosyjskiego imperializmu być może symboliczne jest to, że wyspa Tuzla stała się podporą dla Mostu Krymskiego. W maju 2018 roku, osobiście za kierownicą ciężarówki, Władimir Putin otworzył samochodowy odcinek mostu. Ale od jesieni 2022 roku jego „imperialna zabawka” została już dwukrotnie zaatakowana. Jak na razie most został uszkodzony, podobnie jak „uszkodzone” imperium Putina. Jednak w przyszłości zniszczenie mostu może przyspieszyć początek upadku putinowskiego imperium.

Putin od początku swego panowania nienawidził niepodległej Ukrainy i wolnych Ukraińców. Były kagebista z ambicjami nowego imperatora nie miał pojęcia, jak budować nowoczesną Rosję. Dlatego wybrał tradycyjną, choć wydawałoby się, przestarzałą w naszych czasach metodę polegającą na powiększaniu terytorium. Warto pamiętać, że nawet bez tego federalna Rosja jest największym państwem na świecie. Po wojnie w Gruzji w 2008 roku wielu w Ukrainie zaczęło twierdzić, że Ukraina powinna spodziewać się podobnego ataku. Wydawało się, że prezydentura Wiktora Janukowycza zrobiła „pauzę” w rosyjskiej agresji. Wiemy jednak, że przy wsparciu ówczesnych ukraińskich władz kontynuowana była cicha „pełzająca” rosyjska aneksja.

Tak czy inaczej, w 2014 roku Rosja sama postawiła kropkę nad „i” w dyskusji o tym, czy możliwa jest prawdziwa niepodległość bez rozlewu krwi. Gdyby nie sąsiad Ukrainy, taka dyskusja na przełomie XX i XXI wieku nie miałaby zupełnie sensu. Ale przez „ruski mir” Ukraińcy już od dziewięciu lat płacą krwią za chęć decydowania o swoim losie. Ale i w tej kwestii po 24 lutego 2022 roku nastąpiła zmiana. Może zabrzmi to patetycznie, ale  trzydzieści dwa lata po ogłoszeniu niepodległości Ukraińcy oddają życie w obronie nie tylko swojego kraju, ale także Europy. Przynajmniej ta część, która nie chce podporządkować się Rosji.

Piotr Andrusieczko, Kijów