
Koniec 2024 roku w relacjach polsko-ukraińskich wydaje się lepszy niż jego początek. Nie oznacza to jednak, że problemy całkowicie zniknęły. Niestety, istnieje możliwość, że będą widoczne także w przyszłym roku.
W stosunkach polsko-ukraińskich rok 2024 będzie zapamiętany takimi wydarzeniami jak blokowanie granicy, rozsypywanie ukraińskiego zboża i powrót do trudnych kwestii historycznych. Ze strony ukraińskiej dominuje wrażenie, że ukraińska wojna obronna przeciwko rosyjskiej agresji stała się dla Polaków czymś odległym. Natomiast w Polsce wiele osób twierdziło, że Ukraina jest niewdzięczna. Nie trzeba dodawać, że wszystkie te oskarżenia i nieporozumienia stały się podatnym gruntem dla rosyjskiej propagandy i działań dezinformacyjnych.
Nieziszczone nadzieje
Rok temu wiele osób z polskiej i ukraińskiej strony spodziewało się, że rok 2024 przyniesie przełom lub nowy etap w naszych napiętych stosunkach. Relacje zaostrzyły się w 2023 roku. Na początku było embargo na niektóre ukraińskie produkty rolne, później po obu stronach zamiast konstruktywnego partnerskiego dialogu zaczęły dominować emocje.
W Polsce doprowadziły one do sformułowania tezy o „braku wdzięczności” ze strony Ukrainy i Ukraińców za udzieloną pomoc. Relacje z Ukrainą stały się zakładnikami kampanii Prawa i Sprawiedliwości przed wyborami do parlamentu. Politykom i komentatorom po stronie ukraińskiej także trudno było powstrzymać emocje, co tylko nakręciło spiralę wzajemnych oskarżeń.
Zwycięstwo lewicowo-liberalnej opozycji w wyborach parlamentarnych w Polsce jesienią 2023 roku dało nadzieję na rewizję relacji. W styczniu 2024 roku premier Donald Tusk odwiedził Kijów. Było o czym rozmawiać, bo oprócz rosyjskiej agresji rozwiązywano także problemy odziedziczone z powodu decyzji i braku działań poprzedniego polskiego rządu. Kontynuowano blokadę granicy z Ukrainą. Wśród zwykłych Ukraińców takie działania wywołały pełne niezrozumienie. Niektórzy odebrali to jako cios w plecy, przy czym – od bliskiego partnera.
Wydawało się, że wizyta Tuska nie tylko zmieni atmosferę, ale także szybko rozwiąże problemy, które pojawiły się w zeszłym roku. Polskiemu rządowi udało się zawiesić blokadę do przybycia Tuska, ale jedynie tymczasowo.
Pomimo zapewnień Zełeńskiego, że „z premierem Tuskiem przeprowadziliśmy bardzo produktywne rozmowy odnośnie wszystkich aspektów naszych dwustronnych stosunków”, było jasne, że nie wszystko między nimi układa się dobrze. Symptomatyczne było ich wspólne spotkanie ze studentami, kiedy obaj przywódcy patrzyli w różne strony.
Wkrótce okazało się, że narosłych problemów nie da się tak łatwo rozwiązać, a relacje po raz kolejny stały się zakładnikami kampanii wyborczych w Polsce (w 2024 roku w Polsce odbyły się wybory samorządowe i do Parlamentu Europejskiego – przyp. red.).
Blokada, która poruszyła wszystkich
Pomimo wprowadzonego w 2023 roku embarga na ukraińskie zboże, w debacie publicznej w Polsce powstał przekaz, że kraj zalały tanie ukraińskie produkty. Okoliczność ta miała uzasadniać protest grupy rolników, którzy zablokowali granicę z Ukrainą.
Dopiero jakiś czas później, w 2024 roku, eksperci zaczęli ostrzegać, że blokada tak naprawdę szkodzi Polsce, a jeśli będzie trwała, jej konsekwencje mogą odczuć polscy producenci. Wystarczyło przytoczyć dane dotyczące wzajemnej wymiany handlowej, które pokazały, że polski eksport znacznie przewyższa import z Ukrainy. Ogólnie rzecz biorąc, polski eksport artykułów spożywczych również wykazywał tendencję wzrostową.
Z danych Polskiej Izby Mleczarskiej wynika, że Polska eksportuje najwięcej: serów dojrzewających, serów i jogurtów. Od 2020 roku eksport ten utrzymuje się na stabilnym poziomie. Rośnie import z Ukrainy, głównie mleka w proszku i masła, jednak saldo handlu produktami mleczarskimi kraju jest dodatnie i wynosi 96,7 mln euro rocznie. Całkowity polski eksport artykułów rolno-spożywczych do Ukrainy w ubiegłym roku wyniósł 950 mln dolarów.

„Jeśli nie będziemy mogli dobrze płacić naszym rolnikom za produkowane przez nich mleko, to niestety polska produkcja będzie nadal spadać” – wyjaśniono w Polskiej Izbie Mleczarskiej.
Wystarczy udać się do dowolnego ukraińskiego supermarketu, a w każdym z nich można znaleźć dużo polskich produktów. Są to między innymi: sery, jogurty, wędliny, kabanosy, słodycze. Czasami kupujący może nawet nie wiedzieć, że kupowany przez niego produkt pochodzi z Polski. Dotyczy to tak zwanych własnych marek oferowanych przez supermarkety, do których należą słone przekąski, słodycze i mrożonki. Mówimy wyłącznie o legalnym imporcie. W zachodnich regionach Ukrainy, nawet w pobliżu granicy z Rumunią, ogromna liczba mniejszych sklepów oferuje jeszcze więcej towarów, najczęściej pochodzących z popularnych polskich dyskontów.
Blokada granicy wzbudziła zaniepokojenie nie tylko wśród polskich eksporterów. Według przybliżonych szacunków w Ukrainie działa około 660 polskich firm i dla nich też był to duży problem.
Razem bezpieczniej, ale historia zwycięża
Pod koniec maja odczuwało się lekki optymizm. Z wizytą do Kijowa przyjechała marszałek Senatu RP Małgorzata Kidawa-Błońska. Podczas wspólnej konferencji prasowej z przewodniczącym Rady Najwyższej Ukrainy Rusłanem Stefanczukiem poinformowano, że rozpoczęły się negocjacje „w sprawie treści porozumienia o gwarancjach bezpieczeństwa między Ukrainą a Polską”.
Porozumienie o współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa zostało podpisane w lipcu przed szczytem NATO w Waszyngtonie. To był ważny ruch, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że poprzednia ekipa z PiS nie była zainteresowana jego podpisaniem. W dokumencie stwierdza się, że Polska udzieliła już znacznej pomocy wojskowej walczącej Ukrainie. Jednocześnie Polska zobowiązała się do dalszego wspierania Ukrainy w formie pomocy bezpośredniej oraz działań w ramach współpracy z partnerami, przede wszystkim z NATO. Nowe centrum NATO-Ukraina (Wspólne Centrum Analiz, Szkoleń i Edukacji NATO-Ukraina – JATEC) ulokowano w Bydgoszczy.
Należy przyznać, że Polska aktywnie wspiera Ukrainę w jej staraniach o członkostwo w NATO. W 2024 roku podkreślali to premier, minister spraw zagranicznych, a także prezydent Andrzej Duda. W tym sensie, w porównaniu do lat ubiegłych nic się nie zmieniło, co jest ogromnym pozytywem we wzajemnych relacjach.
Jednak obok deklarowanego poparcia Ukrainy na arenie międzynarodowej, w polskim dyskursie politycznym nasilił się temat tragedii wołyńskiej. Wicepremier i minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz wielokrotnie wypowiadał się na temat Ukrainy w publicznych wystąpieniach, podkreślając, że nie spocznie, dopóki „pamięć o ofiarach ludobójstwa wołyńskiego nie zostanie należycie uczczona”. Zagroził także zablokowaniem członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej, jeśli Ukraińcy nie spełnią polskich wymogów odnośnie ekshumacji. Wkrótce do wypowiedzi wicepremiera w podobnym tonie dołączyli Donald Tusk i Radosław Sikorski.
Nawet w Polsce część komentatorów uznała to za szantaż polityczny ze strony Warszawy. Temat upamiętnienia ofiar Wołynia jest z pewnością bardzo ważny w stosunkach i zapewne w poprzednich latach można było i należało go podjąć intensywniej. Ale czy rok 2024, kiedy Ukraina toczy śmiertelną walkę z rosyjskim agresorem, to ten moment?
W końcówce listopada Kijów poszedł na kompromis i zadeklarował, że nie będzie przeszkód w udzielaniu zezwoleń dla polskich wnioskodawców na prace poszukiwawczo-ekshumacyjne na terytorium Ukrainy. Koordynacja tych prac spoczywa na barkach ministerstw kultury Ukrainy i Polski.
W grudniu opublikowano Drugi Polsko-Ukraiński Komunikat „Polsko-Ukraiński Dialog Porozumienia”, podpisany przez historyków polskich i ukraińskich. Dokument skupia się na wydarzeniach na Wołyniu w latach 1942-1944. Autorzy komunikatu podkreślają, że głównymi sprawcami krwawych wydarzeń tamtych lat była Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (b) i Ukraińska Powstańcza Armia.
Z tekstu komunikatu wynika, że bardzo ważne jest, aby oba społeczeństwa „przyjęły paradygmat „wszystkie ofiary są nasze”, co uniemożliwi ich podział na „swoje” i „obce”, „manipulację i licytację ich liczbą” . Należy wspólnie i należycie upamiętnić wszystkie ofiary oraz wznowić dialog w sprawach trudnych dla obu narodów, które dotyczą okresu 1937-1947.
Wspólne oświadczenie spotkało się jednak z krytyką części ukraińskich historyków, którzy wskazują na liczne błędy oraz fakt, że oświadczenie w dużej mierze prezentuje polski punkt widzenia.
Pomoc wojskowa nie aż tak duża
Polski minister obrony narodowej w swoich publicznych wypowiedziach odniósł się do tezy o niewdzięczności Ukrainy: „Doszło do sytuacji, w której ze strony Ukrainy nie ma już pamięci o tej pomocy” – stwierdził w wywiadzie dla Wirtualnej Polski na początku października 2024 roku.
Jego słowa rozmijają się jednak z faktami, bo strona ukraińska publicznie mówi o polskiej pomocy. Między innymi ponownie wypowiadał się na ten temat pod koniec sierpnia prezydent Wołodymyr Zełenski, przypominając, że polskiej pomocy wojskowej udzielano w czasie, gdy „Ukrainie groziła całkowita utrata państwowości”.
„Uważam, że za każdym razem, gdy oceniamy pomoc ze strony Polski, warto pamiętać, jak wyglądała na początku. Polska bardzo nam pomogła. Jestem wam za to wdzięczny. Polacy bardzo pozytywnie odnoszą się do Ukraińców i nadal to robią, bardzo nam pomogli” – tak odpowiedział Zełenski na pytanie „Gazety Wyborczej” dotyczące współpracy wojskowej.
Jednak w 2024 roku polska pomoc wojskowa nie była już taka sama jak w 2022 czy 2023. Oczywiście są tego obiektywne przyczyny. Polska, rzeczywiście, w pierwszej fazie wojny ofiarowała dużo i więcej niż inni, jedynie samych czołgów przekazując w liczbie 350 sztuk.

Jednak od drugiej połowy 2023 roku w Polsce coraz częściej słychać głosy mówiące nie o aktualnej pomocy dla Ukrainy, ale o tym, ile zostało udzielone wcześniej. Wygląda na to, że wojna już się skończyła i czas rozliczyć się z historycznymi rachunkami, kto ile dał. Niestety, w Polsce w wielu wypowiedziach zaczęto praktykować coś w rodzaju licytacji, próbując udowodnić, że polska pomoc jest największa na świecie.
W listopadzie na stronie internetowej Prezydenta RP ukazały się dane dotyczące polskiej pomocy wojskowej dla Ukrainy. Oszacowano ją na 3,25 miliarda złotych. Problemem pozostaje jednak polityka komunikacyjna dotycząca pomocy wojskowej. Ministerstwo Obrony Narodowej RP zapowiedziało, że w najbliższym czasie opublikuje wykaz broni i sprzętu, który Polska dostarczyła Ukrainie, ale do końca 2024 roku nie było w stanie tego zrobić.
Tymczasem wojna trwa, a pomoc innych partnerów Ukrainy nie ustaje, ale wzrasta. I choć niektórym ekspertom i politykom w Polsce się to nie podoba, to obiektywnie – Niemcy są po USA liderem pod względem pomocy wojskowej dla Ukrainy. Jest to szczególnie widoczne w przypadku wzmacniania ukraińskiej obrony powietrznej. Inne kraje w tym rankingu wyprzedziły już Polskę. Co więcej – do takiej pomocy podchodzą coraz bardziej kreatywnie. Dania była pierwszym krajem, który zainwestował pieniądze w zamówienie ukraińskiej broni u ukraińskich producentów na potrzeby ukraińskiej armii.
Podpisana w lipcu umowa o współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa zawiera klauzulę, w której Polska zobowiązuje się do „przekazania kolejnych znaczących pakietów pomocy wojskowej w 2024 roku i kontynuowania silnego wsparcia przez dziesięć lat”. Wiadomo jednak, że do końca 2024 roku prawdopodobnie przekazany został tylko jeden pakiet pomocowy (czterdziesty piąty z kolei) na kwotę około 100 mln euro. Nie wiadomo dokładnie, co zawierał, ale proces przekazania zajął większą część roku. Sam pakiet pomocowy dotarł na Ukrainę prawdopodobnie dopiero w listopadzie.
W grudniu Donald Tusk podczas pobytu we Lwowie mówił, że Polska przygotowuje 46. pakiet pomocowy, który powinien dotrzeć na Ukrainę w styczniu 2025 roku, czyli znacznie wcześniej niż poprzedni.
We wrześniu czeskie media informowały, że Warszawa w dalszym ciągu nie wpłaciła swojej składki na czeską inicjatywę zakupu i dostaw amunicji, choć przystąpienie do tej idei zapowiadała już w marcu. Minister Sikorski obiecał wówczas nawet podwojenie początkowej składki, choć nie wiadomo, jaka to była kwota.
Radosław Sikorski podczas wrześniowej wizyty w Kijowie obiecał, że pieniądze zostaną przekazane do końca roku. Jednak pod koniec grudnia nie było żadnej informacji, czy do tego doszło.
Więcej nadziei na 2025 rok
W pewnym sensie rok 2024 w stosunkach polsko-ukraińskich, przynajmniej oficjalnie, zakończył się tak, jak się zaczął – wizytą premiera Donalda Tuska w Ukrainie. Tym razem przyjechał do Lwowa.
Kwestia wspólnej historii stał się jednym z głównych tematów rozmów Zełenskiego i Tuska podczas spotkania we Lwowie 17 grudnia. Ukraińskie media zwróciły uwagę, że podczas konferencji prasowej polski premier unikał odpowiedzi na pytania, kiedy Polska odrestauruje zniszczone przez wandali ukraińskie mogiły na terytorium Polski oraz czy Warszawa będzie miała jakieś życzenia pod adresem Kijowa w kwestiach historycznych?
Rzeczywiście, tematów do omówienia było znacznie więcej, większość z nich była aktualna, jak na przykład negocjacje Ukrainy z UE. Mało tego, nawet jeśli spojrzy się na zdjęcia z wizyty, widać zupełnie inną atmosferę między polskim premierem a ukraińskim prezydentem.

Mimo istniejących problemów można śmiało stwierdzić, że rok 2025 może okazać się lepszy dla stosunków polsko-ukraińskich niż poprzedni.
Oczywiście, w Polsce odbędą się kolejne wybory, tym razem prezydenckie. Istnieje duże ryzyko, że wątek ukraiński może zostać ponownie wykorzystany w kampanii wyborczej. Obie strony jednak zdają sobie sprawę z takiego ryzyka, przynajmniej wśród części ekspertów. Dlatego historycy polscy i ukraińscy zaplanowali aby omawiać kontrowersyjne kwestie historyczne już po letnich wyborach, aby nie dawać dodatkowych powodów do politycznych manipulacji.
Od 1 stycznia 2024 roku Polska przez pół roku będzie przewodniczyć Radzie Unii Europejskiej. Kijów nie kryje nadziei, że w tym okresie rozpoczną się negocjacje akcesyjne. Donald Tusk obiecał, że Warszawa będzie wspierać Ukrainę w tym procesie pomimo „konfliktu interesów”, jaki może pojawić się w trakcie negocjacji.
Piotr Andrusieczko