
Lipiec był kolejnym pracowitym miesiącem w działaniach Kijowa na arenie międzynarodowej. Kluczowym momentem był szczyt NATO. Ale w jego kontekście ważne było także podpisanie kolejnych tak zwanych umów o bezpieczeństwie, w tym z Polską. Jednak, jak pokazuje „polski przykład”, Kijów oczekuje bardziej konkretnych decyzji.
4 sierpnia, w Dniu Sił Powietrznych ZSU prezydent Wołodymyr Zełenski, zlecił ukraińskim dyplomatom podjęcie prac nad tworzeniem koalicji z sąsiadującymi krajami – członkami NATO. Jej cel to zestrzeliwanie rosyjskich rakiet nad Ukrainą. „Musimy pracować nad techniczną możliwością użycia przez sąsiadujące kraje samolotów bojowych przeciwko (rosyjskim – red.) rakietom, które uderzają w Ukrainę, lecąc w kierunku naszych sąsiadów. Przede wszystkim krajów Sojuszu” – powiedział ukraiński prezydent.
Zełenski zauważył, że podjęcie takiej decyzji może być trudne dla partnerów Ukrainy, ze względu na obawę przed eskalacją.
Prezydent dodał także, że „takiej koalicji obecnie nam bardzo brakuje, ponieważ dla pojedynczego kraju – sąsiada to duża odpowiedzialność – wziąć na siebie odpowiedzialność i pomagać nam zestrzeliwać rakiety”.
Nietrudno domyślić się, kto powinien uczestniczyć w takiej koalicji. Z Ukrainą graniczą cztery państwa NATO, ale ze względu na sytuację polityczną trudno będzie przekonać Węgry i Słowację do zaakceptowania takiego pomysłu.
W przypadku pozostałych krajów sprawa również nie jest łatwa. Najlepiej pokazuje to sytuacja z Polską i zapewne to właśnie ją miał na myśli Zełenski, gdy 4 sierpnia mówił o „wielkiej odpowiedzialności” ciążącej na jednym z sąsiednich krajów.
Dziurawa umowa o bezpieczeństwie
8 lipca pomiędzy Polską a Ukrainą została podpisana tzw. umowa o bezpieczeństwie. Takie porozumienia są narzędziem, które zdaniem Kijowa pomoże uzyskać długoterminową pomoc wojskową od partnerów, w oczekiwaniu na akcesję kraju do NATO. Umowa z Polską była dwudziestą pierwszą, a po niej, w lipcu, podpisano jeszcze z czterema kolejnymi krajami: Luksemburgiem, Rumunią, Czechami i Słowenią.
Umowa o bezpieczeństwie z Polską przewiduje dostarczanie pakietów pomocy wojskowej w okresie 10 lat. Porusza także kwestie związane ze współpracą gospodarczą i polityczną. Oczekuje się, że Warszawa dostarczy Ukrainie co najmniej 14 myśliwców MiG-29.
Wątpliwości wzbudzają dwie kwestie. Utworzenie „Ukraińskiego Legionu”, którego szkolenie odbywać się będzie na terytorium Polski. W pierwszych oficjalnych komentarzach Warszawy na ten temat mówiono o dużej liczbie chętnych. Choć więcej mówiło się o potencjalnych ochotnikach, to źródło tych informacji nie zostało do końca wyjaśnione.
Szansę na znacznie większe skonkretyzowanie ma kolejny punkt tej umowy, bardzo ważny dla bezpieczeństwa Ukrainy. „Po raz pierwszy spośród podpisanych już dwustronnych umów o bezpieczeństwie dokument przewiduje możliwość przechwytywania w przestrzeni powietrznej naszego kraju rakiet i dronów wystrzelonych w kierunku Polski” – skomentowała po podpisaniu umowy Kancelaria Prezydenta Ukrainy.
Szybko okazało się, że ta opinia była zbyt optymistyczna. Już 10 lipca minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz powiedział, że Polska nie będzie zestrzeliwać rosyjskich rakiet nad zachodnią Ukrainą bez odpowiedniej decyzji NATO.
Trzy dni później minister spraw zagranicznych Polski Radosław Sikorski powiedział, że Warszawa jednak rozważa propozycję zestrzeliwania rosyjskich rakiet nad terytoriami zachodnich obwodów Ukrainy. Jednak 14 lipca przeciwko temu pomysłowi wypowiedział się sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg.
Konkretna pomoc zamiast politycznych obietnic
Polsko-ukraińska umowa o bezpieczeństwie została podpisana tuż przed szczytem NATO w Waszyngtonie. Tym razem, w odróżnieniu od zeszłorocznego szczytu w Wilnie, ukraińska delegacja z prezydentem Zełenskim na czele udała się do USA ze znacznie mniejszymi oczekiwaniami. Zwłaszcza jeśli chodzi o polityczne decyzje.
W zeszłym roku Kijów do końca miał nadzieję, że w Wilnie Ukraina zostanie zaproszona do NATO, dlatego rezultaty szczytu wywołały ogromne rozczarowanie. Tym razem Kijów zgodził się na mało ambitne polityczne rezultaty szczytu w zamian za konkretne decyzje w sprawie pomocy wojskowej. Jak jednak wskazuje „Europejska Prawda”, nawet w kwestiach politycznych udało się osiągnąć nieco więcej, niż początkowo oczekiwano.
„Będziemy nadal wspierać Ukrainę na nieodwracalnej drodze do pełnej integracji euroatlantyckiej, w tym członkostwa w NATO. Po raz kolejny potwierdzamy, że będziemy mogli wysłać Ukrainie zaproszenie do sojuszu, jeśli członkowie sojuszu wyrażą zgodę i zostaną spełnione warunki” – czytamy w końcowej deklaracji szczytu. A kluczowym pozostaje tu stwierdzenie o „nieodwracalności drogi”.
Dużo ważniejsze były jednak konkretne decyzje, a było ich całkiem sporo. Przede wszystkim osiągnięto porozumienie w sprawie przyznania Ukrainie w przyszłym roku 40 miliardów euro „minimalnego podstawowego finansowania”. Stworzono mechanizm NATO Security Assistance and Training for Ukraine, który ma koordynować dostawy sprzętu wojskowego i szkolenie ukraińskiej armii, utworzenia Wspólnego Centrum Analiz, Przygotowania i Szkoleń NATO-Ukraina (JATEC). Kanada i Australia ogłosiły na szczycie duże pakiety pomocowe, a Dania zobowiązała się do dostarczenia wszystkich swoich systemów obrony powietrznej.
Decydująca była kwestia obrony powietrznej. Podczas otwarcia szczytu Biały Dom potwierdził, że trwa już proces przekazywania Ukrainie długo oczekiwanych samolotów F-16 przez Danię i Holandię (4 sierpnia Zełenski oficjalnie potwierdził, że do Ukrainy przybyły pierwsze F-16).
Na początku szczytu prezydent USA Joe Biden zapowiedział „historyczny” transfer nowych systemów obrony powietrznej do Ukrainy. Powinno ich być pięć z różnych krajów NATO: cztery Patrioty i SAMP-T. Jak jednak zauważyły ukraińskie media i eksperci, cztery takie baterie były już zapowiadane wcześniej, więc tak naprawdę jedyną nowością była jedna bateria Patriot z USA.
Zdaniem Kijowa to wciąż za mało. Ukraina potrzebuje więcej systemów do obrony miast i miejsc lokalizacji samolotów F-16, na które Rosja już zaczęła polować. Według „Europejskiej Prawdy” bardzo prawdopodobne, że do końca roku Ukraina otrzyma kolejne systemy Patriot. W każdym razie, partnerzy Ukrainy oświadczyli w Waszyngtonie, że pracują nad dalszym wzmocnieniem obrony powietrznej Ukrainy do końca 2024 roku.
Dotyczy to nie tylko Patriotów, ale także innych systemów średniego i krótkiego zasięgu: NASAMS, IRIS-T, Hawk i innych. I tu są podstawy do optymizmu, bo Ukraina może je otrzymać do końca roku.
Brak dwóch konkretnych decyzji
Zdaniem dyrektorki Centrum „Nowa Europa” Alony Hetmanczuk, która przebywała na szczycie NATO w Waszyngtonie, oczekiwania co do praktycznych rezultatów tego szczytu dla Ukrainy były jednak większe niż deklarowano. Co więcej, decyzja o przekazaniu baterii Patriot została faktycznie podjęta przed spotkaniem w Waszyngtonie.
„Oczywiście bardzo dobrze, że anonsowano decyzję o przekazaniu Ukrainie dodatkowych systemów Patriot. Rozumiemy jednak, że została ona zatwierdzona jeszcze przed szczytem i nie trzeba było czekać na niego, aby ją upublicznić. Tym bardziej, że cena, jaką Ukraina płaci za brak systemów obrony przeciwlotniczej jest bardzo wysoka. Można było się o tym przekonać podczas ataku, w którym rosyjska rakieta trafiła w klinikę dziecięcą Ochmatyd. Wydawałoby się, że ta tragedia powinna stać się kolejnym sygnałem alarmowym, który zmobilizuje wspólnotę transatlantycką do odważniejszych kroków” – powiedziała ekspertka w wywiadzie opublikowanym pod koniec lipca w „Gazecie Wyborczej”.
Jej zdaniem, przede wszystkim, nie było postępu w dwóch innych kwestiach.
„Nasza ekspercka delegacja podczas szczytu pracowała przede wszystkim nad tym, by Ukraina otrzymała zielone światło na dokonywanie bez ograniczeń uderzeń, w tym amerykańską bronią, po obiektach wojskowych w Rosji. Naszym zdaniem, i tak uważa wielu w Ukrainie, dodatkowe systemy obrony przeciwlotniczej są jak środki przeciwbólowe. Dobrze je mieć, ale trzeba przede wszystkim zneutralizować źródło bólu” – podkreśliła Hetmanczuk.
Oprócz zezwolenia na atakowanie bez ograniczeń przy pomocy zachodniej broni obiektów wojskowych na terytorium Federacji Rosyjskiej, w Waszyngtonie omawiano inną kwestię. Strona ukraińska chciała uzyskać zgodę NATO na utworzenie swego rodzaju tarczy antyrakietowej nad zachodnią i częściowo południową Ukrainą, o czym Zełenski poinformował 4 sierpnia.
„Jeśli nie możemy otrzymać więcej systemów do zestrzeliwania rakiet, to może można by było to robić z terytorium Polski, zwłaszcza jeśli rakieta zbliża się do jej granic. Tak samo z terytorium Rumunii, bo znowu widzimy przypadki, kiedy fragmenty rosyjskich dronów spadają na terytorium tego kraju” – przekonuje ekspertka.
Hetmanczuk dodaje także, że liczy w tej sprawie na pomoc Polski, choć w Ukrainie zdają sobie sprawę, że są to bardzo delikatne decyzje polityczne. I w ich przypadku potrzebna jest decyzja NATO, czyli przede wszystkim USA. Jednak jej zdaniem takie decyzje są obecnie rozpatrywane w Waszyngtonie przez pryzmat tego, czy mogą wywołać oskarżenia pod adresem administracji Bidena o wciągnięcie Stanów Zjednoczonych w III wojnę światową. Takie komentarze często wypowiadał przecież Trump i jego otoczenie.
W oczekiwaniu na amerykańskie wybory
Zdaniem Hetmanczuk, Biden i jego zespół odpowiadają za blokowanie najważniejszych decyzji dotyczących pomocy Ukrainie: zaproszenia do NATO i zgody na atakowanie amerykańską bronią celów na terytorium Rosji.
Stąd, jej zdaniem, wynika wzrost rozczarowania w Kijowie Bidenem, który jednocześnie prowadzi do zmniejszenia obaw przed możliwą prezydenturą Donalda Trumpa.
Zdaniem ukraińskich ekspertów pewne cechy Trumpa, w szczególności jego nieprzewidywalność, mogą grać na korzyść Ukrainy. Ale oczywiście w Ukrainie istnieją poważne obawy dotyczące wyborów i możliwego zwycięstwa Trumpa. Kandydatka Kamala Harris nie daje jednak obecnie Ukraińcom zbyt wielu powodów do optymizmu.
W najlepszym przypadku, nie należy spodziewać się zmian w amerykańskiej polityce. Jednak ukraińscy eksperci są zaniepokojeni możliwością zwiększenia nacisków na Ukrainę, aby rozpoczęła negocjacje z Rosją. Jednocześnie, jak podkreśla Hetmanczuk, tzw. pokojowe propozycje, czy raczej propozycje rozejmu, składane przez republikanów czy demokratów, zasadniczo się nie różnią. Różnica polega na tym, że otoczenie Trumpa mówi o tym otwarcie, podczas gdy administracja Bidena oficjalnie podkreśla, że rozpoczęcie negocjacji i warunki, w jakich będą one prowadzone, zależą wyłącznie od Ukrainy.
Piotr Andrusieczko