Szczyt NATO w Wilnie przeszedł już do historii, chociaż nie stał się historycznym. Przynajmniej dla Ukrainy. Nie udało się powtórzyć „cudu”, jakim było uzyskanie statusu kandydata do Unii Europejskiej. Sojusz, a przede wszystkim Stany Zjednoczone, postanowiły nie zapraszać Ukrainy. Przynajmniej na razie. Ukraińcy nie mają jednak czasu na załamywanie rąk. Trwa wojna, kolejny szczyt NATO odbędzie się w Waszyngtonie w 2024 roku. Do tego czasu Ukraina chce przekonać USA i inne kraje, że zasługuje na konkretne deklaracje o swoim członkostwie w Sojuszu.
Kijowowi zależy na tym, aby w najbliższym czasie podpisać tak zwane umowy dwustronne, gwarancje bezpieczeństwa uzgodnione z państwami G7 i innymi państwami, które przystąpiły do wspólnej deklaracji, podczas szczytu NATO, który odbył się w Wilnie 11-12 lipca. Powinny one zwiększyć bezpieczeństwo Ukrainy w okresie przejściowym – do momentu wstąpienia Ukrainy do NATO.
„I zrobię małą zapowiedź: w przyszłym tygodniu rozpoczynamy odpowiednie negocjacje ze Stanami Zjednoczonymi. Gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy będą konkretnymi i długoterminowymi zobowiązaniami, które zapewnią Ukrainie możliwość zwycięstwa teraz i powstrzymania rosyjskiej agresji w przyszłości. Będą to jasno opisane formaty i mechanizmy wsparcia” – powiedział 30 lipca szef Kancelarii Prezydenta Andrij Jermak,.
Priorytetem dla Kijowa są oczywiście Stany Zjednoczone. Negocjacje z innymi „gwarantami” będą uzależnione od tego, jak te „gwarancje” zostaną wypracowane w trakcie negocjacji. Podczas wileńskiego szczytu Kijów przekonał się, że w sprawach bezpieczeństwa Ukrainy rola USA jest decydująca.
Walka o zaproszenie do Sojuszu
30 września ubiegłego roku Ukraina złożyła wniosek o przystąpienie do NATO, oczekując zaproszenia na szczycie NATO w 2023 roku. Czyli, faktycznie – starała się powtórzyć sukces uzyskania statusu kandydata do Unii Europejskiej.
Tuż przed szczytem zarówno ukraińskie władze, jak i znaczna część środowiska eksperckiego nie tylko wierzyły, że jest szansa na uporanie się z obiekcjami niektórych państw członkowskich co do „zaproszenia” Ukrainy, ale także starały się wpłynąć na taką decyzję .
W Kancelarii Prezydenta Ukrainy prawie do ostatniej chwili ukrywano intrygę związaną z wizytą prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w Wilnie. 29 lipca zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Ihor Żowkwa powiedział w rozmowie z Reutersem, że prezydent Wołodymyr Zełenski planuje przyjechać do Wilna pod warunkiem, że Ukraina uzyska tam pozytywny wynik.
„Prezydent nie pojedzie… na szczyt, jeśli przywódcy będą skłaniać się do zademonstrowania lub zademonstrują deficyt odwagi, podczas gdy Ukraina z całą odwagą, wolą, siłą i wysokim morale walczy z rosyjską agresją,” – powiedział Żowkwa.
Kilka dni później rzecznik prezydenta Serhij Nikiforow powiedział w komentarzu dla “Suspilnego”, że decyzja w tej sprawie jeszcze nie zapadła i będzie zależała od sytuacji na froncie.
„Nie wykluczam, że decyzja i język deklaracji w sprawie zaproszenia Ukrainy zostaną przyjęte dopiero w Wilnie. Dlatego uważam, że prezydent Zełenski powinien tam pojechać. Że swoją obecnością i argumentami wpłynie na obecnych tam przywódców, aby szczyt w Wilnie naprawdę się udał, a nie okazał się historyczną porażką” – powiedziała na tydzień przed szczytem w komentarzu do „Gazety Wyborczej” dyrektor Centrum „Nowa Europa” Aliona Hetmańczuk.
Zełenski przyleciał, ale to nie pomogło. Prezydent Ukrainy prawdopodobnie już w drodze do Litwy otrzymał informację, że Ukraina nie otrzyma zaproszenia. Zełenski zareagował emocjonalnym wpisem na Telegramie. „To bez precedensu i absurdalne, kiedy nie ma żadnych ram czasowych i dla zaproszenia, i dla członkostwa Ukrainy, i kiedy dodaje się jakieś dziwne sformułowanie o „warunkach” nawet dla zaproszenia Ukrainy… Wygląda na to, że nie ma gotowości ani do zaproszenia Ukrainy do NATO, ani do uczynienia jej członkiem Sojuszu. Oznacza to, że wciąż istnieje możliwość negocjowania członkostwa Ukrainy w NATO – w negocjacjach z Rosją. A dla Rosji to motywacja do dalszego terroru” – napisał ukraiński prezydent w drodze do Wilna.
Długa i niezakończona droga do NATO
Dziś mało kto pamięta, ale droga Ukrainy do NATO rozpoczęła się niemal natychmiast po ogłoszeniu niepodległości. Ukraina jako pierwsza z krajów poradzieckich przystąpiła do inicjatywy NATO „Partnerstwo dla Pokoju”. Prezydent Leonid Kuczma, mimo swojej „wielowektorowej” polityki, do pewnego momentu starał się rozwijać stosunki z Sojuszem. Jednym ze zwolenników wstąpienia do NATO był współpracownik Kuczmy Wołodymyr Horbulin. To właśnie za prezydentury Kuczmy podpisano „Kartę o specjalnym partnerstwie NATO i Ukrainy”.
Jednak późniejsza prozachodnia polityka Kuczmy została przyćmiona przez „aferę kasetową”, oskarżenia o zabójstwo dziennikarza Heorhija Gongadze i aferę zwaną „kolczuga-gate” (oskarżeniem Ukrainy o sprzedaż do Iraku systemu radiolokacyjnego Kolczuga). Nie znaleziono dalszych potwierdzeń sprzedaży Kolczug do Iraku. Jednak na początku XXI wieku skandal znacznie ochłodził stosunki Kijowa z Waszyngtonem i Londynem. Było to ewidentnie na korzyść Rosji, która za wszelką cenę chciała powstrzymać integrację Ukrainy z Zachodem. Po Pomarańczowej Rewolucji i ostatecznym zwycięstwie Wiktora Juszczenki w wyborach prezydenckich integracja z NATO została uznana za jeden z priorytetów nowego rządu. Nie było to łatwe, gdyż w kraju działał cały front sił prorosyjskich, zarówno w parlamencie, jak i poza nim. Ale Ukraina chciała otrzymać Plan Działań na rzecz Członkostwa (MAP).
W kwietniu 2008 roku, podczas szczytu w Bukareszcie, NATO otworzyło swoje podwoje dla Ukrainy i Gruzji, ale jednocześnie, mimo wielkich nadziei, zdecydowało się nie przyznać Ukrainie MAP, choć była na to szansa. Sprzeciwiły się temu Niemcy i Francja, a wiele wskazuje na to, że ich stanowisko było podyktowane strachem przed Rosją. Podczas szczytu odbyło się posiedzenie Rady Rosja-NATO, na którym Władimir Putin miał zagrozić uczestniczącym państwom, że w przypadku dalszego zbliżenia NATO i Ukrainy Rosja zaatakuje Ukrainę. Ukraina nie otrzymała MAP, a sześć lat później Rosja i tak zaatakowała.
Po ucieczce prorosyjskiego prezydenta Janukowycza Ukraina ponownie weszła na kurs integracji z NATO. Stało się to priorytetem dla dwóch kolejnych prezydentów: Petra Poroszenki i obecnego Wołodymyra Zełenskiego.
Po pełnowymiarowej agresji Rosji poparcie Ukraińców dla członkostwa w NATO znacznie wzrosło. Według ostatnich badań prawie 90% Ukraińców chce, aby ich kraj wstąpił do Sojuszu.
Bez zaproszenia, bez MAP, ale z gwarancjami bezpieczeństwa
Szczyt wileński nie przyniósł Ukrainie historycznego przełomu w postaci zaproszenia do członkostwa. Niektórzy eksperci zauważają, że szczyt w Wilnie był swego rodzaju kontynuacją szczytu w Bukareszcie z 2008 roku.
„Niby w Wilnie zrobiony został znaczący krok i w Bukareszcie taki istotny krok też był wykonany. Uznano, że Ukraina i Gruzja w przyszłości zostaną członkami Sojuszu, ale jednocześnie nie wyznaczono żadnej perspektywy i nikt nie chciał realizować praktycznych kroków, nawet nadać MAP” – podkreślił Ołeksandr Suszko, dyrektor wykonawczy Międzynarodowej Fundacji Odrodzenie.
Szczyt w Wilnie poszedł jednak znacznie dalej, choć bez pełnej jasności. Po pierwsze, skasowano wymóg zrealizowania przez Ukrainę Planu Działań na rzecz Członkostwa (MAP). Zdecydowano się na uproszczenie procedury, ale jednocześnie nie określono jasnych warunków i warunków, jakie Ukraina musi spełnić.
Kolejnym krokiem świadczącym o poprawie poziomu wzajemnych relacji jest powołanie Rady Ukraina-NATO, której posiedzenia mogą być zwoływane na wniosek Kijowa. Pierwsze takie kryzysowe spotkanie na szczeblu ambasadorów odbyło się 26 lipca. Jego tematem było wycofanie się Rosji z „umowy zbożowej” i ostrzał ukraińskiej portowej infrastruktury.
Ważniejszą decyzją szczytu była deklaracja o udzieleniu gwarancji bezpieczeństwa przez kraje G7 i inne państwa, które przystąpią do tej inicjatywy. Mają ona mieć dwa wymiary. Po pierwsze, ma to związek z toczącą się wojną. Po drugie, aby stworzyć pewne mechanizmy na wypadek kolejnej rosyjskiej agresji po zakończeniu obecnej wojny.
Niektórym od razu przypomina się Budapeszteńskie Memorandum z 1994 roku, w którym Rosja, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania deklarowały gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy (zobowiązanie do poszanowania suwerenności i terytorialnej integralności Ukrainy) w zamian za pozbycie się przez Ukrainę broni nuklearnej. Jak wiadomo, Ukraina wywiązała się ze swoich zobowiązań, ale to nie powstrzymało rosyjskiej agresji.
Jednak obecne „gwarancje”, a raczej „zobowiązania” powinny przynieść Ukrainie konkretne korzyści. W Wilnie podpisano tylko ogólną deklarację bez szczegółów. Powinno to być zapisane w umowach dwustronnych z każdym państwem, które zadeklarowało swój udział w wypełnianiu zobowiązań w zakresie gwarancji bezpieczeństwa Ukrainie.
Wiadomo, że będą zawierały przede wszystkim zobowiązania poszczególnych państw dotyczące dalszych dostaw broni. Mogłoby się wydawać, że nie ma w tym nic nowego, bo ukraińscy partnerzy nadal dostarczają broń. Ale te zobowiązania dają Ukrainie pewność, że taka pomoc nie ustanie i że kraje, które podpisały zobowiązania, będą pomagać tak długo, jak długo będzie trwała wojna. A co z „gwarancjami” po zakończeniu wojny? Tu jest mniej klarownie, w zasadzie mogą one oznaczać także przekazanie pomocy wojskowej (broni, amunicji) w sytuacji, gdy Rosja zdecyduje się na ponowną napaść.
Przekonać USA
Jak to będzie wyglądać w praktyce, pokażą pierwsze podpisane umowy. Oświadczenie Jermaka z 30 lipca o rozpoczęciu negocjacji ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie zobowiązań w najbliższym czasie nie pozostawia wątpliwości, że stanowisko Stanów Zjednoczonych będzie decydujące dla umów z innymi państwami
Jak zauważa, w opublikowanym 28 lipca artykule o „gwarancjach bezpieczeństwa”, redaktor „Prawdy Europejskiej” Serhij Sydorenko: „dla obrony Ukrainy przed agresją rosyjską decydujące znaczenie mają gwarancje tylko jednego państwa – Stanów Zjednoczonych. ” Dwa kolejne „atomowe” państwa NATO – Francja i Wielka Brytania – będą się sugerować stanowiskiem Waszyngtonu. A umowy Ukrainy z tymi krajami będą punktem odniesienia dla innych.
Sydorenko podkreśla, że Kijów doskonale rozumie kluczową rolę USA, ale już na początkowym etapie widać pewien problem. To inne podejście, ponieważ Kijów mówi o „gwarancji bezpieczeństwa”, podczas gdy USA całkowicie unikają tego terminu, używając „zobowiązań bezpieczeństwa”.
Ale decydujące stanowisko USA nie dotyczy tylko tej bardzo ważnej kwestii gwarancji. Stanowisko Stanów Zjednoczonych jest istotne zarówno w kwestii pomocy wojskowej, jak i przyszłego członkostwa Ukrainy w NATO. I to, mimo porażki w Wilnie, dla Ukrainy pozostaje priorytetem.
Ciekawe, że jeśli cofniemy się na chwilę do szczytu w Bukareszcie, to właśnie wówczas amerykańska administracja zabiegała o nadanie Ukrainie MAP, a byli przywódcy głównych państw europejskich byli temu przeciwni. W Wilnie sytuacja była odwrotna, po pierwsze USA były przeciwne zaproszeniu Ukrainy teraz, chociaż Francja i Wielka Brytania poparły Ukrainę.
Kolejne ryzyko dla Ukrainy wiąże się z przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi w USA. Jeśli wygra Donald Trump, będzie to oznaczać dla Ukrainy problemy. Kolejny szczyt NATO odbędzie się w Waszyngtonie w trakcie kampanii wyborczej. Nic więc dziwnego, że zarówno ukraińskie władze, jak i ukraińskie środowiska eksperckie uważają, że ten czas należy wykorzystać jak najlepiej. Celem jest przekonanie Amerykanów i innych partnerów, że Ukraina zasługuje na zaproszenie do Sojuszu. Oczywiście wszyscy w Ukrainie doskonale rozumieją i na każdym kroku podkreślają, że proces przystępowania do Sojuszu może rozpocząć się dopiero po zakończeniu wojny. Ale Ukraińcy też uważają, że zasługują na jasny sygnał ze strony NATO, że jest tam miejsce dla Ukrainy
Aby otrzymać „gwarancje bezpieczeństwa” i zaproszenie do NATO, Ukraina musi zobowiązać się do dalszych reform. Są one również niezbędne do członkostwa w UE. Reformy są wdrażane, a potem wszystko zależy od woli politycznej, uwzględniającej dodatkowe, obiektywne trudności związane z toczącą się wojną.
Piotr Andrusieczko, Kjów