Anton Ptuszkin: „Miłość do zwierząt to przejaw człowieczeństwa. W tym filmie chciałem pokazać, że Ukraińcy są bardzo ludzcy” – Nasz Wybir – Portal dla Ukraińców w Polsce

Anton Ptuszkin: „Miłość do zwierząt to przejaw człowieczeństwa. W tym filmie chciałem pokazać, że Ukraińcy są bardzo ludzcy”

Tetiana Sharapova
11 października 2024
Anton Ptuszkin: „Miłość do zwierząt to przejaw człowieczeństwa. W tym filmie chciałem pokazać, że Ukraińcy są bardzo ludzcy”
Tetiana Sharapova
Tetiana Sharapova
Materiał ten jest dostępny również w języku ukraińskim
Цей текст також можна прочитати українською мовою

Anton Ptuszkin to ukraiński dziennikarz, prezenter i wideobloger. Jego kanał na YouTube, poświęcony podróżom ma ponad pięć i pół miliona subskrybentów, choć ostatnio filmy prawie się tam nie pojawiały. Po rozpoczęciu rosyjskiej pełnoskalowej inwazji na Ukrainę Ptuszkin stworzył nowy kanał poświęcony wojnie rosyjsko-ukraińskiej.

11 października w polskich kinach pojawi się pierwszy film dokumentalny Antona Ptuszkina „My, nasze zwierzęta i wojna” – film o ludziach i ich zwierzakach na tle pełnowymiarowej rosyjskiej agresji. W centrum akcji znajdują się zwykli Ukraińcy i obcokrajowcy, którzy pomagali ratować poszkodowane zwierzęta. W Ukrainie film zdobył rekordową oglądalność w niszy filmu dokumentalnego. 

„Nasz wybór” rozmawiał z Antonem Ptuszkinem o idei i procesie powstawania filmu „My, nasze zwierzęta i wojna”, o tym dlaczego film ma dwie wersje i czym się różnią, w jaki sposób dobierani byli do filmu bohaterowie i jakie były trudności w trakcie zdjęć.


Wiadomo, że są różne wersje filmu: ukraińska i międzynarodowa. Czym się różnią? 

To dwa różne filmy. Są odmiennie skomponowane. Te filmy mają różne historie i inną dynamikę. Wersja międzynarodowa została stworzona dla telewizji, natomiast wersja ukraińska została stworzona do dystrybucji kinowej.

Wersję ukraińską montowałem ja – tak jak ją widziałem od samego początku. Ale film jest koprodukcją Ukrainy i Kanady, więc gdy wysłałem materiały do ​​naszych kanadyjskich partnerów – firmy Yap Films, zmontowali film na swój sposób – dla telewizji i ze świadomością, co zainteresuje amerykańską publiczność. A od samego początku było dla nas bardzo ważne, aby film został pokazany zwłaszcza, w USA i Kanadzie, i aby publiczność go zaakceptowała. Kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że to, co zrobili Kanadyjczycy, bardzo różni się od tego, jak to postrzegaliśmy na samym początku, zdecydowaliśmy, że zrobimy wersję dla Ukrainy.

To rzeczywiście wygląda dziwnie, że istnieją dwie wersje tego samego filmu. 

Czyli w Polsce pokażą tę wersję, która była zrobiona na Ukrainę?

Tak. Nazywamy ja kinową. Trwa 78 minut, a międzynarodowa – 55. 

Jakie historie weszły do amerykańskiej wersji, których nie ma w ukraińskiej?

W wersji amerykańskiej nie ma żadnej wzmianki o Artemie DementijuArtem Dementij — żołnierz z Zaporoża, który zginął podczas wykonywania misji bojowej 9 maja 2023 roku. Rok wcześniej, pełniąc służbę w obwodzie donieckim, Artem zaopiekował się psem, którego nazwał „Kłyk”. Chciał przywieźć zwierzaka córkom, ale zginął. Po śmierci Artema jego żona Kateryna postanowiła odnaleźć zwierzaka i zabrać do siebie. Nie ma historii o psie BachmucieBachmut to pies, którego wywieziono z Ukrainy do Holandii. Joanna — właścicielka kilku innych psów w Hollandii, wzięła Bachmuta do siebie, o ogrodach zoologicznych. Natomiast jest tam historia o lagunach Tuzły i masowej śmierci delfinów. Do wersji ukraińskiej to nie trafiło. Myślę, że temat ekocydu bardziej przemawia do amerykańskich odbiorców.

Kadr z filmu „My, nasze zwierzęta i wojna” /materiały prasowe Aurora Films

Trzeba zdawać sobie sprawę, że nie chodzi tylko o twórczość i moją wizję. Od samego początku chcieliśmy dotrzeć do zachodnich odbiorców. I nawet wybór tematu był w zasadzie podyktowany potrzebą przekazania informacji o tym, jakie warunku panują obecnie w Ukrainie. Zwierzęta to temat, który może pomóc w dotarciu z przekazem do zachodniego widza, nawet klika lat po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny.

Jak odbywały się poszukiwania bohaterów filmu?

Tak naprawdę, problemem nie było znalezienie bohaterów, ale wybranie konkretnych spośród wielu historii. Od samego początku pełnoskalowej wojny zwierzęta pojawiały się na zdjęciach na pierwszych stronach – stały się w pewnym sensie symbolami tej wojny. To, co znalazło się w filmie, to zaledwie 15-20% nakręconego materiału.

Myślę, że to, co najciekawsze w filmie dokumentalnym to rozwój historii bohatera. Takie właśnie historie wydały mi się najciekawsze i to właśnie one znalazły się w filmie.

Zdjęcia do filmu były robione nie tylko w Ukrainie. W filmie są na przykład kadry z Holandii. O ile wiem, zdjęcia kręcono także w Polsce. Czy materiał nakręcony w Polsce trafił do jakiejś wersji filmu?

Nie.  W Polsce kręciliśmy trochę w poznańskim ZOO, bo tam ewakuowano część zwierząt z Ukrainy (Historia Natalii Popowej – wolontariuszki i założycielki Centrum Ratowania Dzikich Zwierząt. Dzięki jej staraniom z Ukrainy ewakuowano między innymi 5 lwów (lwa, lwicę i trzy lwiątka), które trafiły na przechowanie do poznańskiego ZOO – red.).

Kadr z filmu „My, nasze zwierzęta i wojna” /materiały prasowe Aurora Films

I była jeszcze jedna niezwykle ciekawa historia – o człowieku, który podczas wojny stracił psa przewodnika. Ten niewidomy mężczyzna znalazł nowego psa (zupełnie do niego nieprzystosowanego) i sam nauczył go wszystkich niezbędnych umiejętności. A potem pomogliśmy im przyjechać do Polski i zdobyć niezbędny certyfikat psa przewodnika. W Ukrainie nie było to możliwe, a bez zaświadczenia nie można nawet wejść z psem do  publicznego transportu.

To bardzo fajna historia, ale niestety nie wszystkie historie, niezależnie od tego, jak niesamowite, dają się dobrze sfilmować. Weźmy na przykład historię Natalii Popowej. Mówi bardzo cicho. Z tego powodu, kiedy pokazaliśmy próbny film naszym kanadyjskim kolegom, początkowo chcieli nawet usunąć jej historię. Jednak radykalnie zmienili zdanie, gdy zaczęli oglądać dalej i zauważyli, że jest to jedna z najciekawszych postaci w filmie.

W końcu nie da się zmieścić wszystkiego, co chcesz opowiedzieć, w 78 minutach. Dlatego musisz wybierać.

Co planujecie zrobić z materiałem, który nie wszedł do żadnej wersji filmu?

Chciałbym coś z tym zrobić, bo tego materiału wyszło dużo. Najpierw jednak trzeba uświadomić sobie, ile osób w ogóle obejrzy ten pierwszy film. Jeśli weźmiemy pod uwagę dane, które otrzymaliśmy z ukraińskich kin, obecnie mamy około 30 tysięcy widzów. Liczba ta jest śmieszna, w porównaniu, na przykład, z liczbą wyświetleń na YouTube.

Kadr z filmu „My, nasze zwierzęta i wojna” /materiały prasowe Aurora Films

Z drugiej strony „Pamfira” w ciągu sześciu tygodni ukraińskiej dystrybucji obejrzało 76 tys. osób. Moim zdaniem jest to jeden z najlepszych filmów niepodległej Ukrainy, a obejrzała ją stosunkowo niewielka publiczność.

Dlatego, przyjrzymy się wskaźnikom platform VODPlatforma VOD – od angielskiego video on demand – system indywidualnego dostarczania abonentowi programów telewizyjnych i filmów. Najpopularniejsze platformy VOD to Netflix, Disney+, AppleTV w Ukrainie – Megogo, SweetTVi wtedy będziemy mogli pomyśleć, co zrobić z resztą materiału. Wydaje mi się, że robienieBTS BTS to rodzaj filmu dokumentalnego, który pokazuje proces powstawania filmu. Często takie filmy pokazują fragmenty, które nie weszły do ​​głównej wersji filmu. z tego, co nie trafiło do filmu dla ludzi, którzy w ogóle go nie obejrzeli, nie ma sensu.

Albo, być może, zrobię tourne z „Niewydanym” (śmieje się).

Trasę w Ukrainie? Czy w innych krajach Europy też? 

Tak naprawdę film trafił do Polski, dzięki temu, że pojawił się dystrybutor – firma specjalizującą się w filmach dokumentalnych. Umówili się na sprzedaż licencji i teraz nie mam wpływu na to, gdzie film może się pojawić.

Kadr z filmu „My, nasze zwierzęta i wojna” /materiały prasowe Aurora Films

Podobnie jak na przykład w Ameryce. Prawo własności do tamtejszego filmu ma PBSPublic Broadcasting Service (często w skrócie PBS) – amerykański nadawca publiczny i sieć telewizyjna. Jest to organizacja non-profit i najbardziej znany dostawca telewizyjnych programów edukacyjnych w kanałach telewizji publicznej w Stanach Zjednoczonych. Aby zrobić kilka pokazów charytatywnych, musieliśmy uzyskać ich zgodę. To ciekawe, bo film „My, nasze zwierzęta i wojna” zupełnie nie jest w ich formacie. Nawiasem mówiąc, to oni wypuścili w Ameryce film „20 dni w Mariupolu”.

Jeśli to nie format PBS, jak to się stało, że kompania jednak zdecydowała się pokazywać wasz film?

PBS to amerykański nadawca publiczny non-profit, finansowany z budżetu państwa i darowizn od prywatnych sponsorów. Dzięki temu mogą robić to, czego nie mogą kanały komercyjne. Czyli pokazywać to, co ich zdaniem jest potrzebne, niezależnie od notowań.

Kiedy byłem na amerykańskiej premierze filmu, Fred Kaufman – producent wykonawczy programu Nature, w ramach którego ukazał się film, opowiedział mi, jak dowiedział się o filmie, dlaczego początkowo chciał go odrzucić i co ostatecznie go do niego przekonało. To także bardzo ciekawa historia.

Kadr z filmu „My, nasze zwierzęta i wojna” /materiały prasowe Aurora Films

Kaufman zdradził, że początkowo planował odrzucić film, bo Nature produkuje programy typu National Geographic – coś pięknego, na przykład o słoniach w Afryce. Jakie zwierzęta mogą być na wojnie? Jednak podczas decydującej rozmowy z naszymi kanadyjskimi partnerami, firmą Yap Films, coś kazało mu zmienić zdanie, już nawet nie słuchał, co mówią, po prostu zdecydował się dać filmowi zielone światło. Powiedział, że w pewnym momencie po prostu poczuł, że muszą to zrobić. „Wiem, że to nie jest nasz format. Ale ten film musi zostać pokazany” – powiedział.

Czy po reakcjach ludzi na sali, na przykład tutaj w Polsce, można stwierdzić, że film przemawia do widzów?

Wyjątkowość oglądania filmów w kinach polega na tym, że można przyjść i obejrzeć film wspólnie  z widzami i zobaczyć na żywo reakcje ludzi. Tego właśnie brakuje na YouTube, gdzie opinie są wyrażane w formie polubień i komentarzy (a wiemy, że użytkownicy raczej nie  wyrażają pozytywnych reakcji). Oglądałem mój film wspólnie z publicznością ponad 30 razy. Obejrzałem go także tutaj, w WarszawieRozmowa odbyła się 9 września, po przedpremierowym pokazie filmu „My, nasze zwierzęta i wojna” w Warszawie

Wiem już kiedy podczas pokazu filmu ludzie będą płakać lub śmiać się i mam już pewne oznaki, dzięki którym mogę rozpoznać, jak mocna jest reakcja sali. I co ciekawe, im większe audytorium, tym ludzie silniej reagują na film. Zaskakujące, prawdopodobnie działa tu nieświadomość zbiorowa. Najwięcej publiczności było w Krakowie, w kinie „Kijów” – zgromadziło się tam prawie 800 osób.

Pokaz przedpremierowy w Krakowie. Foto: Konsulat Generalny Ukrainy w Krakowie

Jestem pewien, że ludzie, którzy robią filmy dokumentalne, robią to między innymi, żeby przyjechać na jakiś festiwal i zobaczyć, jak reaguje publiczność. Myślę, że szczególnie reżyserami kieruje to pragnienie ujrzenia swojej publiczności, podzielenia się tym niemal religijnym momentem – obejrzenia filmu, który zrobiłeś z innymi ludźmi.

Wracając do realizacji filmu. Pewnie były jakieś momenty trudne emocjonalnie lub fizycznie?

Z emocjonalnego punktu widzenia trudnym dla mnie był moment, kiedy dowiedziałem się, że Artem Dementij zginął. Było to na dworcu kolejowym w Kijowie, o 7 rano. Podszedł do mnie koleś w koszulce 3. Brygady Szturmowej i powiedział: „Hej, filmowałeś mojego przyjaciela, on zginął miesiąc temu”. Pokazał zdjęcie. I zobaczyłem, że to Artem. Było to dla mnie tak niespodziewane, że po prostu tam na stacji rozpłakałem się. Ten koleś był dużym, krzepkim gościem, podszedł do mnie, uściskał mnie i powiedział: „To jest wojna. To się zdarza”.

Trudno było też po prostu wytrzymać półtora roku – póki trwał proces pracy nad filmem. Byłem całkowicie odpowiedzialny za to, co robię i nie przywykłem do tego, że nie wszystko zależy ode mnie.

Ale tak naprawdę nie było jakichś super skomplikowanych zdjęć. Tak, byłem w Bachmucie, ale to było jesienią 2022 roku. Miasto było obstrzeliwane, ale było tam wielu ludzi i nie było tak niebezpiecznie, jak myślałem.

Czy jest jakaś historia, którą zapadła najbardziej w pamięci?

Moja ulubiona historia to, pewnie, ta o psie Bachmucie. Bo po pierwsze uosabia mi trochę miasto, którego już nie ma, a po drugie to opowieść o bezwarunkowej miłości. Jest moment, gdy Joanna (jedna z bohaterek filmu, która zaopiekowała się Bachmutem w Holandii – przyp. red.) mówi, że Bachmut wczoraj wpadł do rzeki. Z punktu widzenia przekazu informacji w tym momencie nie ma to znaczenia. Ale zatrzymałem to, bo sposób, w jaki to mówi, sposób, w jaki opowiada o swoim stosunku do psa, pokazuje, jak bardzo go kocha. I zawsze zadziwia mnie, że ​​ludzie mieszkający bardzo, bardzo daleko od Ukrainy tak bardzo przejmują się losem ukraińskich zwierząt. 

Kadr z filmu „My, nasze zwierzęta i wojna” /materiały prasowe Aurora Films

Miłość do zwierząt to język uniwersalny. To jest język człowieczeństwa. Jak powiedziała Asia Serpińska Asia Serpińska to jedna z bohaterek filmu, właścicielka schroniska dla psów i kotów w Hostomelu. Wraz ze swoimi zwierzętami przeżyła okupację rosyjską w 2022 roku., poprzez swój stosunek do zwierząt pokazujesz swój stosunek do innych ludzi. A w tym filmie chciałem pokazać, że Ukraińcy są bardzo ludzcy. Że mimo wojny ratują życie. Każde życie ma przecież sens.

Czy było może jakieś zwierzę, która się Panu najbardziej spodobało lub z którym się Pan zaprzyjaźnił?  

To oczywiście pies Patron. Tak naprawdę wszystko zaczęło się od niego. Zaprzyjaźniłem się z jego właścicielami i saperami czernihowskimi, a Patron jest ich symbolem. Dlatego często się widujemy. Patron to już brat.

W filmie widz może zobaczyć różne postawy wobec zwierząt w sytuacji okupacyjnego zagrożenia: historię ludzi, którzy w imię ratowania zwierząt byli gotowi na wiele poświęceń oraz historię Natalii Mazur, byłej szefowej schroniska w Borodiance, która zdecydowała nie wypuszczać zwierząt z klatek, tłumacząc, że mogłyby stanowić zagrożenie  dla ludzi. Czy była jakaś negatywna reakcja publiki na jej historię?

Historia z Natalią MazurNatalia Mazur – była dyrektor schroniska dla psów w Borodiance. Kiedy na początku 2022 roku miasto zostało zajęte przez Rosjan, ewakuowano z niego wielu mieszkańców. Wolontariusze próbowali także ratować zwierzęta. Jednak Mazur, która opiekowała się 485 psami ze schroniska, pozostawiła zwierzęta w zamkniętych klatkach bez jedzenia i wody. W rezultacie zginęło ponad 200 zwierząt, a reszta była wycieńczona. Organizacja ochrony zwierząt UAAnimals próbowała pociągnąć Mazur do odpowiedzialności i ostatecznie kobieta została zwolniona ze stanowiska dyrektora schroniska. i to, że umieściłem to w filmie, naprawdę oburzyło obrońców praw zwierząt. Niektórzy mówili, że sam film jest dobry, ale to, że pokazujemy Mazur jest złe. Cała społeczność zajmująca się ochroną zwierząt jest przekonana, że ​​to ona była odpowiedzialna za życie zwierząt w Borodiance: miała szansę wypuścić psy, przynajmniej otworzyć klatki, ale tego nie zrobiła. I to jest jedna z najstraszniejszych tragedii, jaka spotkała zwierzęta w historii obwodu kijowskiego. Z punktu widzenia organizacji zajmujących się ochroną zwierząt nie zasłużyła na swoje słowo w filmie. Ale to jest film dokumentalny i każdy powinien mieć możliwość wyrażenia swojej opinii. Mazur wyjaśniła, że ​​zrobiła to, aby chronić ludzi. I to też ma sens.

Anton Ptuszkin. Foto: Tetiana Sharapova / naszwybir.pl

Jedno z pytań, które sobie zadałem przed rozpoczęciem zdjęć, brzmiało: czy właściwe jest narażanie życia ludzkiego w celu ratowania zwierząt? To pytanie retoryczne i nie ma tu dobrej odpowiedzi.

Ciekawostka – po wyzwoleniu obwodu kijowskiego wzrosła adopcja zwierząt. Może wcześniej tego nie zauważałem, ale teraz, kiedy idę ulicą, widzę, że mnóstwo ludzi adoptowało bezdomne zwierzęta. Generalnie, jest to cecha zdrowego i rozwiniętego społeczeństwa, kiedy nie kupuje się zwierzęcia, tylko udaje się do schroniska i je zabiera ze sobą.

Rozmawiała Tetiana Szarapowa

Tetiana Sharapova
Tetiana Sharapova