„My, artyści, musimy być społecznie odpowiedzialni”. Wywiad z polskim muzykiem i społecznikiem Tomaszem Sikorą – Nasz Wybir – Portal dla Ukraińców w Polsce

„My, artyści, musimy być społecznie odpowiedzialni”. Wywiad z polskim muzykiem i społecznikiem Tomaszem Sikorą

Anastasiia Verkhovetska
24 września 2024
„My, artyści, musimy być społecznie odpowiedzialni”. Wywiad z polskim muzykiem i społecznikiem Tomaszem Sikorą
Anastasiia Verkhovetska
Anastasiia Verkhovetska
Materiał ten jest dostępny również w języku ukraińskim
Цей текст також можна прочитати українською мовою

Tomasz Sikora polski muzyk, kompozytor, działacz kulturalny i społeczny. Od dwudziestu lat współpracuje z ukraińskimi muzykami, pisarzami i artystami. Promuje kulturę ukraińską w Polsce. Do najbardziej znanych projektów należą grupa muzyczna Karbido z Jurijem Andruchowyczem oraz projekt „Rozdilovi” z Serhijem Żadanem. Wraz z początkiem pełnoskalowej inwazji muzyk aktywnie wspiera Ukrainę, organizuje zbiórki na drony i pomoc humanitarną, odwiedza Ukrainę. Dzięki jego staraniom i rozgłosowi w Polsce odwołano kilka koncertów artystów, którzy występowali w Rosji.

„Nasz wybór” rozmawiał z Tomaszem Sikorą o poznawaniu  Ukrainy, wspólnych projektach artystycznych oraz współczesnych polskich i ukraińskich wykonawcach, których warto posłuchać. Muzyk podzielił się także swoimi przemyśleniami na temat roli artysty w czasie wojny i popularności kultury rosyjskiej w Polsce.


Na początku chciałam zapytać, dlaczego na Facebooku, obok prawdziwego imienia i nazwiska, jesteś podpisany jako Homa Synytsia / Хома Синиця?

To taki żart. Identyfikuję się mocno z Ukrainą i przez lata jeżdżenia tam zawsze trochę tak żartobliwie mówiłem do Jurka Andruchowycza, czy do innych znajomych, że ja oczekuję ukraińskiego obywatelstwa, proszę mi to załatwić. Oczywiście, to był żart. Ale kiedyś znajomi Ukraińcy z którymi od wielu lat współpracuję we Wrocławiu podarowali mi na urodziny taki ukraiński dowód osobisty, gdzie napisali moje imię i nazwisko jako Homa Synytsia. I w pewnym momencie na Facebooku postanowiłem też zmienić. 

Kiedy pewnego razu pojechałem do Ukrainy, moja żona powiedziała, że lepiej byłoby zostawić ten paszport w domu, bo jest fałszywy. Martwiła się, że zostanę oskarżony o fałszerstwo. Chociaż, z tego co wiem, takie pamiątkowe dokumenty można kupić na każdym targu.

Ukraiński „paszport” Tomasza Sikory

Homa to rzadko używane imię. Na początku był nawet spór, czy Homa czy Foma ma rację. Jurij Andruhowycz, dbający o czystość ukraińskiej mowy, podkreślał, że w języku ukraińskim nadal prawidłowe jest używanie Homa. Spodobało mi się to imię, bo w jednej z pierwszych wspólnych piosenek Jurija Andruhowycza i Karbido – Kozak Jamaica – pojawia się także imię Homa. Miło jest mieć takie połączenie.

Skoro już jesteśmy przy Ukrainie. Skąd takie zainteresowanie tym krajem?

Tak naprawdę to skomplikowana historia. Pierwszy raz byłem w Ukrainie w 1992 roku, kiedy uczyłem się jeszcze w liceum. Wtedy, w ramach wymiany młodzieżowej, do Polski przyjechała młodzież z Niemiec i razem pojechaliśmy do Lwowa, gdzie zatrzymaliśmy się na kilka dni. Już wtedy miałem ambicje muzyczne i nawet zabrałem ze sobą gitarę. We Lwowie odwiedziliśmy Wyższą Szkołę Muzyczną i tam po raz pierwszy zobaczyłem cymbały i to, jak ktoś na nich gra. Naprawdę zrobiło to na mnie wrażenie. Pamiętam, że poznałem chłopaka w moim wieku z tej szkoły i dużo rozmawialiśmy.

Ale już po kilku latach zacząłem regularnie jeździć do Lwowa, bo tam mieszkała moja ówczesna dziewczyna. Była Polką, ale studiowała we Lwowie. I nie były to tylko wyjazdy do Ukrainy, ale poznawanie kraju. Zwykle spędzałem czas we Lwowie, ale raz pojechaliśmy z grupą przyjaciół do Odessy. Mam bardzo miłe wspomnienia z tego wyjazdu.

A wszystko tak naprawdę zaczęło się dzięki Jurijowi Andruchowyczowi, czyli dzięki mojej współpracy z nim, kiedy on i zespół Karbido nagrali swoją pierwszą wspólną płytę. Jeszcze z nimi nie grałem, ale pracowałem z materiałem muzycznym jako realizator dźwięku (to mój główny zawód).

Tomasz Sikora i Jurij Andruchowycz. Foto: Kornelia Głowacka-Wolf

W 2006 roku po nagraniu albumu pojawiła się propozycja koncertu w Charkowie, na festiwalu Serhija Żadana pod tytułem ZEX. Jeden z członków zespołu nie chciał jechać do Ukrainy, a później całkowicie opuścił zespół. Chłopaki zaprosili więc mnie. Nagraliśmy razem następny album. Dołączyłem do zespołu w pełnym wymiarze.

Na początku nie planowaliśmy, że nasza współpraca z Jurijem Andruchowyczem będzie tak długa. Nagraliśmy pierwszą płytę i zagraliśmy kilka koncertów w Polsce i w Ukrainie. A później dostali propozycję zagrania na Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu. Wtedy zdecydowaliśmy, że nie będziemy grać starego materiału, zagramy coś nowego, a może coś nawiązującego do Shulza. Fajnie, że w przyszłym tygodniu znowu jedziemy na ten festiwalFestiwal odbył się 7-13 lipca 2024., już po raz czwarty.

I na zakończenie tej dość długiej historii, bo trwa ona od 1992 roku, a faktycznie regularnie od 2005 roku: na tym koncercie w Drohobyczu zagraliśmy nowe kompozycje oparte na wierszach Jurija Andruchowycza. Były to jego stare wiersze ze tomu „Egzotyczne ptaki i rośliny”, które zawierają wiele schulziańskich historii. Ta poezja jest tak barokowa, jakby opowiadała o świecie, który już zniknął. Zagraliśmy ten koncert i tak nam się spodobał, że nagraliśmy drugi album. A kiedy wyszedł drugi album, pomyśleliśmy, że skoro mamy dwa albumy, to może będziemy mieli trzeci. Zróbmy tryptyk, trylogię, to fajnie brzmi: „Trzy płyty”.

Później nagraliśmy album Absynt, oparty na powieści Jurija Andruchowycza „Perwersja”. W tamtym czasie myśleliśmy, że ta trylogia zakończy naszą współpracę, ale na szczęście tak się nie stało.

Karbido. Foto: Natalia Dobryszycka

Potem był Majdan, którego wydarzenia przeżyliśmy bardzo emocjonalnie. A w reakcji na pewną złość w 2014 roku zaczęliśmy we trójkę grać we Wrocławiu bez Jurija. Byliśmy wściekli na Janukowycza, jego ofiary na Majdanie i aneksję Krymu. I zdecydowaliśmy, że teraz musimy solidaryzować się z Jurijem. Wzięliśmy teksty z jego książki „Leksykon Miast Intymnych”, wybraliśmy miasta i nagraliśmy kompozycje, z których każda poświęcona jest innemu miastu z książki: Warszawie, Wrocławowi, Kijowowi, Lwowu i innym.

Tak to się potoczyło. Potem kolejna płyta, teraz mamy kolejną, już nagraną, ale jeszcze nie wydaną, na podstawie jego powieści “Radio Noc”.

I kiedy odbędzie się premiera tego albumu?

Premiera będzie prawdopodobnie 13 grudnia, ponieważ wszystko w tej książce zaczyna się 13 grudnia. Płytę nagrywaliśmy w grudniu zeszłego roku, ale nie było czasu na szybkie zorganizowanie wszystkiego, więc postanowiliśmy poczekać do przyszłego roku.

Książka i temat, który wybraliśmy dla tego albumu, również odnoszą się do obecnej sytuacji, choć nie bezpośrednio. Historia, która rozwija się w książce, jest jak alternatywna historia Majdanu, który upadł. Bohaterem, którego pierwowzór faktycznie istniał, jest muzyk grający na Majdanie. Ponieważ Majdan upada, muzyk zostaje zabrany przez służby bezpieczeństwa i jest torturowany. Ma połamane palce i nie może już grać. Ale pamiętamy, że prawdziwa historia jest inna, ponieważ Majdan przetrwał.

Jak rozumiem, projekty z Andruchowyczem to jedynie część Twojej muzyczno – artystycznej współpracy z Ukrainą?

Tak. Kiedy przyjechałem do Ukrainy, naprawdę polubiłem ten kraj i ludzi. Powiem teraz takie banały, ale to prawda. Naprawdę, naprawdę to polubiłem, a nawet zakochałem się w Ukrainie. Zarówno Karbido, jak i ja zaczęliśmy współpracować z innymi artystami stamtąd. Duża w tym zasługa agencji ArtPole z Kijowa. To są dwie dziewczyny: Ola Mychajliuk i Myrosława Haniuszkina, które przez wiele lat organizowały w różnych miejscach festiwal ArtPole. Był to festiwal, na którym występowało wiele ukraińskich zespołów: na przykład Perkałaba czy DakhaBrakha zaczynały tam grać, kiedy nie były jeszcze tak znane jak teraz. Przyjeżdżało tam wielu znanych obecnie artystów wizualnych. Ola i Myrosława znały tych wszystkich artystów i przedstawiły ich ludziom w Polsce, którzy mogli z nimi współpracować.

Na przykład w pewnym momencie zostałem zaproszony do projektu Rozdilovi z Serhijem Żadanem, który wymyśliła Olia Mychajliuk. To jest historia warta opowiedzenia. Był rok 2014. Powstawały już prorosyjskie tak zwane republiki. Była linia frontu, linia demarkacyjna. Dziewczyny chciały zorganizować festiwal, ale były przekonane, że w tym czasie nie da się zorganizować normalnej imprezy – święta, na którym wszyscy się spotykają i bawią. Co więcej, część osób, które były zaangażowane w poprzednie festiwale, dołączyła do batalionów ochotniczych. Niektórzy z nich zginęli. Dlatego Ola zdecydowała, że całe nasze artystyczne życie trzeba przenieść na Wschód. Pokazać ukraińską sztukę w różnych miastach: Mariupol, Bachmut, Awdijiwka, Stanycia Łuhańska. Pracowali tam nad różnymi projektami. W szczególności z Serhijem Żadanem, który również robił coś podobnego – jeździł tam z występami. Akordeonista z Białorusi Ołeksij Worsoba i muzyk z Doniecka Wład Kramar stworzyli muzykę do jego tekstów, przeważnie wierszy z książki „Mezopotamia”. Wład grał z nimi przez jakiś czas, a potem ostatecznie wybrał Rosję i przeniósł się tam. Cóż, kiedy wybrał… stanął po stronie wroga. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. Wtedy zostałem zaproszony do tego projektu, aby wypełnić lukę. To trochę zmieniło jego charakter, ale graliśmy razem przez jakiś czas. Mieliśmy trasę koncertową w Ukrainie. Graliśmy też w Polsce. Koncerty zakończyły się nagraniem filmu.

Był bardzo fajny projekt z DakhaBrakha. Szkoda, że z różnych powodów nie mogliśmy go rozwinąć. Nazywał się „Mapa Rzeki”. Dziewczyny z zespołu wysłały nam ukraińskie pieśni ludowe o rzece i wodzie, które zebrały z różnych wiosek na całej Ukrainie. Na tej podstawie stworzyliśmy materiał, który symbolicznie opowiadał o Dnieprze. Nie było wyraźnie powiedziane, że jest to „mapa Dniepru”, ale kontekst jasno wskazywał, że chodzi o tę rzekę. To było jak spełnienie naszych marzeń. Dla mnie Dniepr naprawdę działa na wyobraźnię. Naprawdę lubię tę rzekę. I ogólnie kocham Kijów. Zagraliśmy ten koncert w 2013 roku na festiwalu GogolFest w Kijowie.

Wspominasz czternasty, piętnasty rok. Teraz można spotkać się z opiniami, że wojna to nie czas na tworzenie sztuki i koncertowanie. Dlatego też chcę zapytać, jak zmieniła się Twoja współpraca artystyczna i muzyczna z Ukrainą po 24 lutego? 

Rzeczywiście, był taki moment, że nie wiedzieliśmy, co robić. Trwa wojna i najważniejsze jest bezpieczeństwo ludzi. Przyjaciele – Serhij Żadan w oblężonym Charkowie, Jurij Andruchowycz w Iwano-Frankowsku. Zrozumieliśmy, że trzeba po prostu pomagać. Albo wywozić znajomych, albo pomagać im, jeśli chcą pozostać w Ukrainie. Skontaktowałem się z Serhijem, Jurijem i innymi przyjaciółmi i zaprosiłem ich do Polski. Na co odpowiadali: „Przestań. Zostajemy tutaj, nie ma o tym mowy”. Jednak, jak wiemy, Ukrainę opuściło wiele osób, zwłaszcza kobiet z dziećmi.

Współpracowaliśmy głównie z dziewczynami z agencji ArtPole, które dzięki temu, że wcześniej realizowały projekty w różnych miastach, wszędzie miały znajomych i rozumiały, co się dzieje. W pierwszych dniach inwazji na pełną skalę zorganizowały konferencję na Zoomie, aby wesprzeć tych ludzi. Pamiętam, że również do niej dołączyłem. Było tam kilkanaście osób z różnych miast. Olia była wtedy w metrze w Kijowie, ponieważ schroniła się przed nalotami, a ktoś komunikował się z piwnicy w Starobielsku. Zgasły światła, były wybuchy. To było tak straszne, że zdałem sobie sprawę, że ci ludzie potrzebują pomocy. 

Chciałem, żeby tam pomoc miała ręce i nogi, więc zacząłem rozmawiać z Olą i Sławą (Ola Mychajliuk i Myrosława Haniuszkina) o tym, jak najlepiej ją zorganizować. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy, było zorganizowanie koncertu razem z ówczesnym dyrektorem klubu muzycznego Firlej we Wrocławiu, Robertem Chmielewskim. Było to pod koniec lutego lub na początku marca 2022 roku. Grało tam kilka zespołów: nie tylko Karbido, ale także ukraiński zespół z Wrocławia „Wymyrajuczi wydy”. Zagraliśmy ten koncert, zebraliśmy pieniądze i zaczęliśmy kupować konkretne rzeczy, o które prosiły dziewczyny z ArtPola. Była to głównie pomoc humanitarna dla ludzi, którzy ukrywali się w piwnicach lub schronach w Kijowie. Jedzenie, pieluchy, produkty higieniczne i tym podobne. Ale były też zaskakujące prośby. Myrosława napisała do mnie: „Słuchaj, potrzebujemy pomadek do ust”. Ale po co? „To ważne, ponieważ nam tutaj wszystkim wysychają usta, trzeba je nawilżać”. To był taki mały szczegół, ale pozwolił mi lepiej zrozumieć, co się tam dzieje.

Śledziłem wszystko w telewizji. W jednym z pierwszych tygodni rakieta uderzyła w budynek mieszkalny w Kijowie. A nad mieszkaniem, które zostało trafione mieszka moja znajoma, realizatorka dźwięku w filmach. I wszystko to dzieje się na oczach bardzo dobrego artysty z Krymu, Rustema Skybina, który mieszka w domu naprzeciwko i widział rakietę. Nagle okazało się, że atakują bezpośrednio naszych  przyjaciół.

Przez parę pierwszych miesięcy organizowaliśmy transporty z pomocą. Kilka z Wrocławia. Był też samochód z Warszawy, z Ukraińskiego Domu. Raz nawet udało nam się załadować całego TIR-a. Fajnie, bo zaangażowało się w to wielu moich znajomych Polaków.

Ale z czasem sam zacząłeś jeździć do Ukrainy?

Tak. Po raz pierwszy pojechałem w maju 2022 roku, aby spotkać się ze swoim przyjacielem Markiem Tokarem, który w pierwszym tygodniu pełnoskalowej wojny zgłosił się na ochotnika do wojska. Po tym spotkaniu na Zoomie, o którym mówiłem, zadzwonił do mnie osobiście i powiedział: „Słuchaj, Tomek, idę zgłosić się do wojska”. Zacząłem go przekonywać, że może nie ma potrzeby się śpieszyć i może będą inne potrzeby. Na co on odpowiedział: „Już się zgłosiłem”. Mark początkowo stacjonował pod Lwowem i czasami jeździł do tego miasta na przepustki, więc tam pojechaliśmy. Był taki przypadek, że Serhija Żadana przewieźliśmy z Lublina do Lwowa, a potem polski poeta Jacek Podsiadło zabrał go do Charkowa (wraz z dronami, które kupiliśmy w Lublinie). Później przywiozłem do Charkowa własny samochód, bo chciałem pomóc „Pirotechnikowi”, bliskiemu przyjacielowi Żadana, a także wieloletniemu kierowcy „Żadana i Sobak”, który zwozi samochody z całej Europy.

Tomasz Sikora i Olia Mychajliuk

Teraz jeżdżę z Olią Mychajliuk na front z pomocą organizowaną przez społeczność huculską z małej wioski Babin koło Kosowa. Olia poznała przypadkowo tych i okazało się, że to niewielka społeczność, a sołtys i kilku innych mieszkańców służy w wojsku.

Niedawno byliśmy pięć kilometrów od linii frontu.

Wracając do pytania o sztukę w czasie wojny…

Graliśmy jeszcze kilka razy w Polsce i w Niemczech. Były to koncerty połączone ze zbiórką pieniędzy, a także w celu zwrócenia uwagi ludzi na wojnę. Na przykład w Niemczech zagraliśmy naszą starą piosenkę „Snajper” o Janukowyczu. Teraz nagraliśmy wideo pokazujące zniszczone miasta: Mariupol i tak dalej. Puszczamy go pod koniec koncertu, aby poruszyć sumienia ludzi na Zachodzie.

A potem pojawiła się bardzo dziwna propozycja. W tym sensie dziwna, że Olia Mychajliuk zaprosiła mnie na tydzień do Kijowa na rezydencję artystyczną. Był też muzyk z Mariupola, Suren, który przez dwa miesiące był w oblężonym Mariupolu. Jakimś cudem udało mu się stamtąd uciec. Był dwudziesty drugi rok, listopad. Były przerwy w dostawach prądu, bombardowania obiektów strategicznych i energetycznych, a ja jechałem pociągiem na rezydencję artystyczną.

Oczywiście zabrałam ze sobą kilka powerbanków na prezenty, żeby nie wyjechać z pustymi rękami. Po przyjeździe do Kijowa razem z dziewczynami z ArtPola pojechaliśmy do Irpienia i Buczy, do ludzi, dla których wysłaliśmy pomoc z Polski. Jest to również ważne, aby pokazać ludziom, którzy zbierali pomoc w Polsce, gdzie ta pomoc dotarła i że ludzie, dla których się starali, istnieją i są wdzięczni. W dowód wdzięczności otrzymałem od pani z Irpienia całą siatkę słoików marynowanych grzybów. Zabrałem te grzyby z powrotem do Polski, aby podzielić się nimi z moimi przyjaciółmi, którzy dołączyli do zbiórki.

Tomasz Sikora. Foto: Michał Święcicki

Myślę, że tworzenie sztuki podczas wojny, być może, jest rzeczywiście niewłaściwe. Ale z drugiej strony, jeśli ludzie tego potrzebują, to może warto.

Dzięki tej podróży zdałem sobie sprawę, że ludzie naprawdę tego potrzebują. Ostatnim razem, gdy byłem w Kijowie, poszedłem też do teatru. Była to sztuka zespołu Opera Aperta, bardzo awangardowa. Robią bardzo fajne dzieła o wojnie, Czarnobylu, Kachowce. W końcu poszedłem też na koncerty Żadana. To takie dziwne uczucie, że w kraju jest wojna, a ty idziesz do opery czy na koncert. Z drugiej strony widać, że ludzie potrzebują być razem i czuć się zjednoczeni. Zwykle na takich wydarzeniach na początku śpiewany jest hymn Ukrainy i jest poczucie wspólnoty. 

Wracając do rezydencji. W Kijowie zrobiliśmy materiał o Mariupolu. Wcześniej, w 2017 roku, odwiedziliśmy Mariupol kilka razy razem z ArtPolem i kilkoma artystami z Polski i Ukrainy. Wtedy nagrywałem dźwięki miasta. Mam 11 godzin nagrań dźwięków Mariupola, który już nie istnieje. Wtedy nie bardzo wiedziałem, co z tym zrobić. Ale kiedy pracowałem w Kijowie z Surenem i Olą, stworzyliśmy utwór o Mariupolu na podstawie zdjęć i filmów, a także nagranych przeze mnie dźwięków. Nie do końca rozumieliśmy, dlaczego to robimy. Ola Mychajliuk dobrze powiedziała, że powinniśmy pamiętać, ale nie skupiać się tylko na zniszczeniach. Są one oczywiście ważne w kontekście pokazywania zbrodni Rosji, ale musimy też pamiętać o tym, do czego musimy wrócić – do tych miast: pięknych i pełnych ludzi.

Na prezentację naszego filmu przyszli ludzie, w tym uchodźcy z Mariupola, i okazało się, że potrzebowali tego wszystkiego, by spojrzeć na miasto z innej perspektywy i choć na chwilę zapomnieć o traumie i zniszczeniach, bo gdzieś tam, przynajmniej w dźwiękach i obrazach, zachował się ich niezniszczony Mariupol. 

Mam pytanie, które, chyba, zadaję wszystkim, między innymi swoim profesorom na uniwersytecie, ale dotąd nie otrzymałam odpowiedzi. Skąd w Polsce taka miłość do rosyjskiej kultury?

Dobre pytanie. Wydaje mi się, że to jest ułuda tego, że w czasach komunizmu Polska praktycznie nie była częścią Związku Radzieckiego, tylko była w bloku wschodnim. Także byliśmy zniewoleni, tylko na innych, łatwiejszych warunkach niż Ukraina. Ale były podobieństwa – też mieliśmy własny reżim, uzależniony od radzieckiego. Mieliśmy też własną opozycję, i nie mówię tu o Solidarności, ale o inteligencji w ogóle. I w tym środowisku były pewne kontakty z opozycją radziecką, czyli opozycją rosyjską w Moskwie czy Petersburgu. Więc wydawało nam się, że to są opozycjoniści, którzy tak jak w Polsce, czy w Ukrainie walczą z systemem. A oni po prostu słuchali Bułata Okudżawy, pogodzeni ze swoim losem – to jest tak zwana „rosyjska dusza”. I to trwa od lat – wciąż myślimy, że w Rosji jest jakaś intelektualna, i w ogóle jakakolwiek opozycja.

W Polsce większość Polaków była wściekła na system i PRL i wielu ludzi po prostu nie chciało tego rządu. Myśleliśmy, że tak samo było w Rosji Radzieckiej. Myślę, że teraz powtarzamy ten schemat: myślimy, że pod rządami Putina sytuacja jest taka sama, że jest wielu opozycjonistów. Ale ja zawsze mówię: spójrz na statystyki – 70% Rosjan popiera wojnę przeciwko Ukrainie.

Co więcej, zawsze pojawiają się pytania o to, co jest winna rosyjska kultura, w której powstają tak wspaniałe dzieła. A ludzie nie rozumieją, że rosyjska kultura jest tak naprawdę częścią tego reżimu. Buduje jego wizerunek. Jest książka Ewy Thompson zatytułowana „Trubadurzy imperium. Literatura rosyjska i kolonializm”, w której autorka pokazuje, jak rosyjska kultura, głównie literatura, buduje mit imperium. Zwraca na przykład uwagę na następujący szczegół w „Wojnie i pokoju” Tołstoja: wspaniałe dzieło, monumentalne i ogólnie jeden z głównych przykładów rosyjskiej kultury, ale czy w tej książce wspomniani są jacyś inni ludzie poza Francuzami i Rosjanami? Nie ma ani słowa o tym, że między Francją a Rosją są jakieś inne małe narody, nie ma Ukraińców, nie ma Polaków. Tołstoj ignoruje ludzi, którzy mają inną tożsamość kulturową, jak Ukraina, jak Polska. Tworzy więc mit, że istnieje tylko Rosja i duże kraje zachodnie, takie jak Niemcy i Francja. I tak to właśnie działa. We wszystkich utworach, w ten czy inny sposób, powtarza się, że Rosja jest wielka.

A co to oznacza być wielkim? Że powinna zaanektować terytoria innych narodowości, prawda?

Ta wojna, oprócz tego, że jest wojną militarną, jest absolutnie kulturowa. Świadczą o tym wywody Putina na temat Małorosji. Mówi się, że są rosyjscy opozycjoniści, pisarze i artyści, którzy są przeciwko Putinowi. Ale kiedy zapytać ich, co myślą o Krymie, mówią, że to dobrze, że jest rosyjski. A jeśli zapytać ludzi wprost, okazuje się, że nie ma opozycjonistów, albo są, ale bardzo nieliczni. Oczywiście są pewne nazwiska i pewnego dnia będziemy musieli z nimi porozmawiać, ale nie teraz.

Kultura rosyjska i tak sobie niestety poradzi, więc nie musimy się nią teraz zajmować.

Dajmy miejsce na pokazanie Ukrainy i ukraińskiej kultury, a tak naprawdę nic się nie stanie, jeśli nie będziemy się rosyjską kulturą przez kilka lat podczas trwania wojny zajmować. Jaka to jest krzywda? Kogo? Kraju, który jest agresorem? Symbolicznie musimy porzucić wszystkie przejawy kultury rosyjskiej, nawet te, które krytykują Putina. Bo one też mogą być częścią propagandy. Chodzi mi o to, że rosyjska propaganda jest tak sprytna, że może nawet wykorzystywać treści antyputinowskie. Jeśli chcemy mówić o dobrych Rosjanach, to powinni to być ludzie, którzy są przeciwko Rosji i wspierają Zbrojne Siły Ukrainy.

W Polsce od czasu do czasu występują artyści zarówno rosyjscy, jak i zachodni, którzy wspierają Putina. Ostatnio bardzo aktywnie ujawniasz informacje o zachodnich muzykach występujących w Rosji. Mówię o sprawie odwołania w Warszawie i Wrocławiu koncertów izraelskiego muzyka jazzowego Avishai Cohena, który występował w Rosji.

Z Avishai Cohenem, to był przypadek. Mark Tokar napisał o tym jako pierwszy. Zobaczyłem to i zacząłem sprawdzać informacje. Tak to się wszystko zaczęło. Nagle okazało się, że nie tylko Cohen gra w Rosji. Puszka Pandory się otworzyła i nagle dowiedzieliśmy się o wielu innych muzykach. Na przykład ten materiał o Krymie, który również udostępniłem na Facebooku. W latach 2015-2021 muzycy z USA, Niemiec, Szwecji i Francji przyjeżdżali na Krym, do małego miasteczka Koktebel, gdzie od 2003 roku odbywał się Ukraiński Festiwal Jazzowy. Teraz jest to skradziona marka i festiwal organizowany przez Rosjan pod kierownictwem Dmitrija Kisieliowa. Ci muzycy występowali i byli zachwyceni otwartością „russkiego miru”, legitymizując w ten sposób reżim i okupację.

Znalazłem film z 2017 roku, na którym widać tych muzyków na jednej scenie z Putinem. Ci muzycy… chciałem powiedzieć, że nie są świadomi, ale nie, są świadomi. W tym filmie mówią wprost, że nie ma potrzeby mieszania muzyki czy sztuki z polityką, że trzeba się zjednoczyć. W końcu Putin mówi to samo. Albo inny muzyk mówi, co jest jeszcze bardziej przerażające, że interesuje się polityką, wie, o co w niej chodzi i dlatego zdecydował się tu być. Czyli popiera Putina? No chyba tak, bo mówi, że wie, co się dzieje i decyduje się jechać na Krym.

Tomasz Sikora. Foto: Kornelia Głowacka-Wolf

To jest ich wybór. Moim zdaniem w czasie wojny nie może taki być. To tak, jakby ktoś kolaborował z Hitlerem i grał koncerty w Berlinie podczas Holokaustu. Uważam, że takie rzeczy powinny być piętnowane. Żyjemy na tyle bezpiecznie i daleko od wojny, że ludzie czasem o niej zapominają. Tym bardziej powinniśmy o tym mówić i użyję słowa „piętnować”, bo to ważne. Oczywiście to nie jest najważniejsze, bo dużo ważniejsza jest pomoc armii ukraińskiej. Jednak to też jest rodzaj pomocy.

Jak napisał do Marka Tokara słynny amerykański muzyk jazzowy, z którym grał przed wstąpieniem do wojska: „Niektórym osobom zbyt łatwo jest ukryć się za poglądem, że jako muzyk lub artysta są „apolityczni”, że sztuka nie ponosi odpowiedzialności społecznej, i wykorzystują to jako sposób na racjonalizowanie, że przyjmowanie pieniędzy od despoty jest w porządku”. My, artyści, musimy być społecznie odpowiedzialni. To nie jest polityka. To wybór między dobrem a złem. To wybór moralny. Jeśli mają jakieś siły lub brak im wartości moralnych, aby jeździć do Rosji, to naszym obowiązkiem jest to potępiać.

Uważam, że musimy rozwijać w ludziach empatię. Na przykład jeżdżę do Ukrainy, na linię frontu, i oprócz tego, że niosę tam pomoc, przywożę też coś z wojny. Pokazuję swoje zdjęcia i doświadczenia: nie jako dziennikarz, ale jako zwykły człowiek. Jestem artystą z Polski, który od wielu lat współpracuje z artystami z Ukrainy. A teraz moim zadaniem jest nie tylko pomagać tam, ale także pokazywać moim przyjaciołom (a nawet nieznajomym) tutaj, co dzieje się w Ukrainie. Kiedy wracam z Ukrainy do Polski i nagle natrafiam na takie historie jak Cohena, staram się walczyć tutaj na miejscu, przynajmniej w ten sposób. 

Tomasz Sikora i Ola Mychajliuk przywożą drony na front

Ciągle powtarzam, po prostu trzeba pomagać. Cały czas. Ja też w Polsce organizuję zrzutki. Fajnie, że ludzie mi ufają, ale myślę, że to zaufanie też wynika trochę z tego, że pokazuję swoje relacje, że tam rzeczywiście jeżdżę. Żeby zachęcić ludzi mówię, że zbieramy na drony z dostawą. To tak jak z pizzą, nie? Zbierzcie tylko na dron, nie musicie tam jechać sami. Ja kupię te drony w Ukrainie i dowiozę na front, tam, gdzie mają być, a  wy macie gwarancję, że wasze pieniądze pójdą na dobry cel i trafią do żołnierzy, którzy tego naprawdę potrzebują. 

Mówisz, że teraz jest czas, aby dać głos ukraińskiej kulturze. Dodam, że Ukraińcy powinni też bardziej odkrywać polską kulturę. Czy na koniec naszej rozmowy mógłbyś doradzić naszym czytelnikom, kogo z polskich i ukraińskich muzyków powinni posłuchać?

Polecam zespół „Wymyrajuczi wydy” (WMVD), który tworzą mieszkający od wielu lat w Polsce Ukraińcy. To młodzi ludzie, ale grają bardzo dobrze.

Nawet ostatnio widziałem na jakiejś wrocławskiej grupie (w internecie) ogłoszenie w języku ukraińskim, że perkusista poszukuje muzyków z Ukrainy do założenia polsko-ukraińskiego zespołu. Autorem tego ogłoszenia był Polak, który albo nauczył się ukraińskiego, albo przetłumaczył za pomocą Google. Zaapelował do społeczności ukraińskiej: stwórzmy razem zespół. Moim zdaniem jest to bardzo fajne.

Mogę wymienić jeszcze  DagaDana. Grają od wielu lat. Poza tym znamy się osobiście.

Zespół, który istnieje na scenie od dłuższego czasu to „Haydamaki”. Ich najnowszy album jest moim zdaniem trochę niedoceniany, ale warto go posłuchać. Zrobili wspaniały album oparty na tekstach poetów Rozstrzelanego Odrodzenia. W powstaniu tego albumu pomogli także poeci z Ukrainy: Serhij Żadan, Andrij Bondar, Sofia Andruchowycz. Wiele innych osób.

Powiem tak, kultura ukraińska żyje. Jej wytwory nadal są na bardzo wysokim poziomie. I są coraz lepsze. Pamiętam lata 2000, kiedy nie było zbyt wielu zespołów śpiewających po ukraińsku. Był  oczywiście Mertwyj Piweń czy Płacz Jeremiji.

Z polskich zespołów bardzo lubię zespół Voo Voo, który kiedyś współpracował z Hajdamakami. To bardzo ciekawa muzyka, trochę jak jazz, ale właściwie rock. Lubię mieszać rzeczy, mieszać style, kontrasty w muzyce. Ogólnie podoba mi się, gdy ludzie w sztuce nie zamykają się, ale współpracują ze sobą, międzykulturowo, kiedy każdy może dodać coś z innej perspektywy. Może dlatego tak bardzo lubię polsko-ukraińską współpracę?

No i Karbido, tak? 

Tak, to polsko-ukraiński zespół. W tej chwili nie gra z nami perkusista z Ukrainy. Ale było dwóch muzyków z Ukrainy i dwóch z Polski. Chociaż na początku z Ukrainy pochodził tylko Jurij Andruchowycz. Ale tak, polecam Karbido. Jestem dumny, że nasza polsko-ukraińska współpraca trwa i nadal jesteśmy razem, szczególnie w tych trudnych czasach 

Rozmawiała Anastazja Werchowecka