
Jaryna Cymbał to ukraińska krytyczka literacka, badaczka literatury ukraińskiej lat 20. XX wieku, popularyzatorka kultury, autorka projektu „Nasze lata 20.”. W ramach Targów Książki w Warszawie Jaryna Cymbał zaprezentowała nowe polskie tłumaczenia ukraińskich książek, między innymi „Miasto” Waleriana Pidmohylnego. „Nasz Wybór” rozmawiał z literaturoznawczynią o tej powieści, a także zapytał, dlaczego okres lat 20. ubiegłego wieku w historii literatury ukraińskiej uznawany jest za wyjątkowy, czy w jej badaniach pozostało jeszcze wiele „białych plam” oraz dlaczego Jaryna Cymbał krytycznie odnosi się do określenia „Rozstrzelane Odrodzenie”, wprowadzonego przez Polaka Jerzego Giedroycia.
Dlaczego twórczość pisarzy lat 20. ubiegłego wieku jest dla nas tak ważna, że wciąż z pasją odkrywamy ją w kraju i aktywnie promujemy za granicą?
Ukraińskie odrodzenie lat 20. odkryliśmy dopiero po uzyskaniu niepodległości w 1991 roku. Od trzydziestu lat na nowo odkrywamy, badamy i ponownie publikujemy te dzieła. I nagle uświadamiamy sobie, że od lat 20. poprzedniego stulecia do naszego dwudziestolecia upłynęło prawie sto lat. Ale mimo tego dystansu odczuwamy z nimi więź, bo artyści w swoich działach przekazują uniwersalne, ogólnoludzkie znaczenia. Dlatego też te utwory są dziś interesujące dla polskiego czytelnika, a także szerzej – europejskiego i amerykańskiego, dla czytelników na całym świecie.
Lata dwudzieste XX wieku to we wszystkich kulturach szczególny okres międzywojnia, który na wszystkim odcisnął głębokie piętno. Wszyscy znamy szalone amerykańskie lata 20., znamy także europejskie lata 20., a teraz wreszcie prezentujemy wszystkim nasze ukraińskie lata dwudzieste.
Jak doszło do tego, że w latach 20. ubiegłego wieku, w sowieckim Charkowie ukraińscy pisarze tworzyli europejską literaturę?
Lata 20. rozpoczęły się bardzo osobliwie, bo choć do władzy doszli bolszewicy i ustanowili swój reżim, to większość Ukraińców postrzegała ZSRR – dziś zdajemy sobie sprawę jak naiwnie – jako swój kraj i swoją niepodległą republikę w Federacji Radzieckiej. Kiedy rozpoczęła się ukrainizacja, utwierdzali się jedynie w przekonaniu, że tworzą własną, niezależną kulturę. I tak było przez te całe dziesięć lat.
W latach dwudziestych wielu ukraińskich pisarzy jeździło za granicę. Między innymi Walerian Pidmohylny. W 1928 odwiedził Pragę i Paryż. W gazecie Prager Presse zamieszczono informację, opatrzoną dużymi fotografiami Pidmohylnego i Arkadija Lubczenki, że do miasta przybyło dwóch ukraińskich pisarzy i że Pidmohylny jest autorem wydanej niedawno powieści „Miasto”. Ukraińscy pisarze byli otwarci na świat, a świat był w dużej mierze otwarty dla pisarzy ukraińskich.

Wiem, że także sporo tłumaczyli z języków europejskich na ukraiński.
Tak, byli wśród nich znawcy różnych języków. Pisarze uczyli się języków obcych, była to ich świadoma postawa. Ponadto. w Charkowie działał klub pisarzy – Dom Literatury im. Wasyla Błakytnoho, w którym znajdowała się biblioteka. Biblioteka ta zakupywała wiele zagranicznych książek, prenumerowała prasę zagraniczną, między innymi artystyczną.
Co tak do tej pory oddziałuje na nas w „Mieście” Pidmohylnego?
To odwieczny temat – człowiek i miasto: jak człowiek je oswaja, podporządkowuje sobie lub wręcz przeciwnie – staje się niewolnikiem miasta, od niego zależnym. Stepan Radczenko (główny bohater powieści) istniał w literaturze światowej na długo przed Pidmohylnym i będzie istniał jeszcze wiele lat po nas. Co więcej, proszę rozejrzyjcie się uważnie – a dostrzeżecie wśród nas Radczenkę. Nigdzie nie znika, po prostu się transformuje. Jednocześnie, w powieści stawia się ostre pytania, które są nadal aktualne: takie jak pozycja kobiety w społeczeństwie, relacja między mężczyzną a kobietą. Wydawać by się mogło, że są to pytania, które absorbują nas obecnie , a jednak nie – są one uniwersalne i od czasów Pidmohylnego nadal nie rozwiązaliśmy niektórych z tych problemów.
Czy „Miasto” aż tak zmieniło literaturę ukraińską, że jego pojawienie się wyznaczyło podział na „przed” i „po”?
Nie uważam, że samo „Miasto” zmieniło ukraińską literaturę. W tym samym roku (1928) ukazało się kilka znaczących dla prozy ukraińskiej powieści. I wydaje mi się, że wszystkie wspólnie odegrały rolę punktu zwrotnego w literaturze ukraińskiej XX wieku.
Niedawno brałam udział w klubie czytelników skupiającym osoby pracujące w branży IT. Mają zwyczaj na początku spotkania opisywać przeczytany utwór jednym słowem. I tak wyszło, że głównemu bohaterowi „Miasta” – Stepanowi Radczence postawiono wiele diagnoz – od psychopaty po przemocowca. Pod koniec zapytałam: czy naprawdę nie ma takiego Radczenki wśród waszych znajomych? W końcu jest to typ uniwersalny na wszystkie czasy. I oczywiście intryguje nas właśnie dlatego, że nie jest całkowicie negatywny – jest niejednoznaczny i to jest chyba najciekawsze. To jak idealny scenariusz filmowy: na początku poznajemy bohatera – anioła, ale w trakcie filmu powinien się zmienić i dlatego kończy jako obraz diabła.

Oddzielnie chciałabym powiedzieć coś o pisarskim mistrzostwie Pidmohylnego. Może nie jest to tak widoczne w powieści „Miasto”, a bardziej w jego małej prozie, ale zmusza nas do przeczytania wszystkiego. Nawet kiedy pisze o ohydnych rzeczach przeczytacie to do końca i nie będziecie mogli się oderwać. Pidmohylny ma nad czytelnikiem nieodpartą władzę, czytamy go, nawet jeśli bohatera uważamy za nie do przyjęcia lub scena jest odrażająca.
Porozmawiajmy więcej o terminologii. Czy powinniśmy używać określenia „Rozstrzelane Odrodzenie”, który zaproponował słynny Polak, wydawca paryskiego pisma „Kultura”, Jerzy Giedroyc?
Na początku lat pięćdziesiątych, gdy Jurij Ławrinenko przygotował w Paryżu antologię utworów z lat dwudziestych XX wieku, Jerzy Gedroyc zaproponował tytuł „Rozstrzelane Odrodzenie” a książkę wydało wydawnictwo Kultura. Jestem jednak przeciwniczką metafory „Rozstrzelane Odrodzenie” w odniesieniu do naszej literatury lat 20. ubiegłego wieku. Wydaje mi się, że swoje już przeszło i jest teraz nieaktualne, bo bardziej stawiało nacisk na to, że ci pisarze stali się ofiarami reżimu. Więc, gdy w 2016 roku zaczynaliśmy projekt, nazwaliśmy go „Nasze lata 20.”, bo jest w nim mniej semantycznych ograniczeń. To także metafora, tyle że bardziej uniwersalna, pełniejsza i całościowa niż „Rozstrzelane Odrodzenie”.

W dzisiejszych czasach czytelnicy w Polsce będą bardziej zainteresowani odkrywaniem twórczości tych pisarzy, niż po prostu poznaniem faktu, że reżim sowiecki zniszczył całe pokolenie artystów w Ukrainie. A książki wydane w polskich przekładach to dla nas największe osiągnięcie. Dziesięć lat temu nawet nie marzyłam, że Johansen zostanie wydany w innych językach. Wcześniej zdarzało mi się brać udział w międzynarodowych targach książki, prezentować projekt „Nasze lata 20.”, ale na takich prezentacjach pokazywałam ukraińskie książki. Dziś mogę pokazać polskie książki. To pokazuje, jak daleko poszła współpraca Polaków i Ukraińców w tej sferze.
Czy już odkryliśmy i wyjaśniliśmy wszystko, co się dało o latach dwudziestych, czy też nadal pozostają „białe plamy”, jeśli chodzi o teksty i biografie tego pokolenia?
O, pole dla naszej działalności jest wciąż bezkresne, właściwie dopiero co napoczęte. Dwadzieścia lat temu opublikowałam wspomnienia Jurija Smolycza o Raisie Trojanker, ale szerokie zainteresowanie publiczności tą poetką i jej twórczością zaczęło się dosłownie miesiąc temu, po ukazaniu się filmu „Dom Słowo. Niedokończona powieść ”. Mam nadzieję, że ten film i obraz „erotycznej poetki” da impuls zarówno do badań naukowych na jej temat, jak i do nowego wydania jej utworów.
Trudno to sobie wyobrazić, ale wciąż wiele tekstów z lat 20. czeka po prostu na ponowną publikację: od stu lat nikt się po nie nie zwracał . W ramach projektu „Nasze latga 20.” (wydawnictwo „Tempora”) wydaliśmy kilka antologii różnych gatunków: kryminały, beletrystyka, reportaże, romanse. Wszystko to było do tej pory niedostępne zarówno dla czytelników, jak i, w dużej mierze, nawet badaczy.

Czekają nas także archiwa, biografie pisarzy i pisarek, zdigitalizowane filmy, wystawy ze zbiorów muzealnych mało znanych dzieł lat 20. XX wieku. Jak dotąd „białych plam” jest więcej, niż tego, co udało się zbadać i upublicznić.
Wiem, że pisze Pani biografię Pidmohylnego. Co jest najtrudniejsze w jej tworzeniu? Kiedy wyjdzie drukiem?
Najtrudniejsze – to akurat uzyskanie dostępu do archiwów i w ogóle ich działalność. Wyjaśniam. Archiwum samego pisarza nie zachowało się. Oznacza to, że istnieją fragmenty niektórych rękopisów, zdjęć – tylko czterdzieści jednostek pamięci, ale z nich nie dowiadujemy się niczego o jego życiu wewnętrznym: czym żył, czym się interesował, co go nurtowało. Także w archiwach adresatów Pidmohylnego zachowało się bardzo niewiele listów. A bez tego wszystkiego bardzo trudno jest napisać intelektualną biografię bohatera. Mam nadzieję, że mi się to uda.
Biografię kogo z tego pokolenia chciałaby Pani napisać i dlaczego?
A ja już piszę, długo i z uporem. Biografię Mike’a Johansena, któremu poświęcona była moja rozprawa doktorska. Johansen to osoba, w której zakochujesz się nawet po stu latach, do której chcesz być podobna. Kto przeczyta „Podróż uczonego doktora Leonarda…”. a dzięki tłumaczeniu Macieja Piotrowskiego mogą to zrobić także polscy czytelnicy i czytelniczki – ten na zawsze pozostanie fanem tego pisarza.
Ogólnie rzecz biorąc, ja, jak i wszyscy, lubię biografie. Zarówno czytanie, jak i pisanie – pracę nad nimi. Aktualnie trwają prace nad książką (współautorstwo) „Niechciany Bażan” o Mykole Bażanie, którego okrągła rocznica przypada w tym roku. Z resztą, takich pisarzy jest wielu. Jeśli starczy mi sił, zabiorę się też za książkę o Heo Szkurupiju – królu futuro-prerii, jak sam siebie nazywał i geniuszu literatury ukraińskiej, jak go nazywano. To jeden z najwybitniejszych ukraińskich futurystów – poeta, prozaik, scenarzysta, kijowski współrozmówca i propagator Kazimierza Malewicza.
Rozmawiała Oleksandra Iwaniuk